wtorek, 17 sierpnia 2010

Noc w cienistej dolinie, rozdział trzeci

„Kim jesteście? Skąd przybywacie? Jest w was moc, lecz nie ma chełpliwości. Jest w was pewność i wiara, lecz nie ma nienawiści wobec tych, których niszczycie. Jest w was współczucie, lecz nie ma cienia wahania. Ani potęga Cienia, ani ostra stal nie powstrzymuje waszego pochodu. Jak mam sięgnąć do waszych dusz, gdy są one nieprzeniknione w swej czystości? Jak przyprawić was o szaleństwo, gdy nie znacie strachu?

Panie, wspomóż mnie w mym dziele, albowiem słudzy Światła nadchodzą…”

Mężczyzna patrzył na nich z chłodnym spokojem. Został uwięziony w prymitywnej celi, której ściany i sklepienie stanowiło naturalne zagłębienie w skale, furtkę zaś sporządzono z ledwie ociosanych drewnianych bali. Był w nieokreślonym wieku, szczupły i sprawiający wrażenie wygłodzonego, cienie pod jego oczami można było dostrzec nawet w tych ciemnościach. Nie było w nim jednak ani strachu, ani ekscytacji, a przynajmniej umiał owe emocje doskonale ukrywać. Jego szaty, choć skromne, były jednak wytworne w swej prostocie. Paladyni, którzy zaledwie przed momentem zgładzili strażników owego więzienia wpatrywali się w niego zdziwieni.

- Kim jesteś, panie? – zapytał Gravis, gdy uwolnili go z celi.

Mężczyzna uśmiechnął się szeroko, jego zęby lśniły olśniewającą bielą.

- Znakomicie! – rzekł głębokim, pełnym głosem – Nazywam się Belnistrasz i składam wam podziękowanie. Zdążyłem już zacząć traktować siebie jak trupa… lub coś znacznie gorszego, jak pożywienie dla tego zarażonego Plagą robactwa.

Mężczyzna umilkł na chwilę i powiódł spojrzeniem po uważnych, lecz nieodgadnionych twarzach paladynów.

- Tak, nie mylicie się! Powiedziałem „Plaga”, albowiem zawarła ona jakiś rodzaj paktu z quilboarami, a koszmar, który widzicie, jest jego rezultatem.

- Tylko szaleniec zawiera układy z Plagą – rzekł Nicolaus bezbarwnym tonem, wpatrując się uważnie w mężczyznę. Szum, który słyszeli już wcześniej, był teraz o wiele wyraźniejszy, zdawał się rozlegać gdzieś na granicy słyszalności.

- To prawda, jednak czego można się spodziewać po równie barbarzyńskich istotach? Pozbawiono ich przewodnictwa tysiące lat temu, gdy ich ojciec i bóg, Agamaggan, ruszył do boju z Płonącym Legionem. Cóż to była za wojna! Słowa śmiertelników nie mogą oddać jej majestatu. Potężny Cenarion przekonał Agamaggana, iż zwycięstwo Legionu oznaczać będzie zagładę wszelkiego życia w Azeroth. Bóg dał wiarę jego słowom i obrócił swą furię przeciwko twierdzom demonów w Azsharze. Gdziekolwiek uderzały jego kopyta, pękała ziemia, jego oddech płonął żrącym kwasem, na jego rozkaz wyrastały pnącza ostrych cierni, rozszarpując setki wojowników Otchłani. Bitwa przetoczyła się przez cały kontynent i wreszcie Agamaggan stanął naprzeciw Mannorotha Niszczyciela, porucznika samego Archimonda Plugawiciela. Zginął, a z jego krwi wyrosły splatane labirynty cierni, które widzicie wszędzie dookoła. Tak, przyjaciele – dodał, widząc ich zaskoczenie i niedowierzanie – oto jest krew martwego boga. Ci, których pozbawia się duchowego wsparcia, wcześniej czy później staczają się w otchłań szaleństwa. Legendy Quilboarów powiadają, iż Agamaggan pewnego dnia zmartwychwstanie. Oczekują oni tego dnia z niecierpliwością, lecz jeśli ów dzień nastąpi, czyż ich własny bóg nie odwróci się od nich z obrzydzeniem?

- Wystarczy! Nie mamy czasu na opowieści i legendy – rzekł zniecierpliwiony Gravis, który od dłuższej chwili bezskutecznie próbował przerwać przemowę Belnistrasza – Zaczekaj tu na nas, lub idź w tamtym kierunku, aż ujrzysz światło. Zabiliśmy każdego, kto stanął nam na drodze, więc masz dużą szansę, iż wyjdziesz stąd żywy.

Mężczyzna spojrzał mu prosto w oczy i Gravis aż cofnął się o krok. Szum wzmógł się w jego głowie, a w spojrzeniu tamtego rozkwitła na krótki moment potęga, która oszołomiła paladyna.

- Miast uciekać, chcę was prosić o pomoc w uczynieniu dzieła, które pomoże nam wszystkim, słudzy Światła. Zaklinam was na waszą wiarę, pomóżcie mi! Nie będę was okłamywał, że będzie to bezpieczne, lecz przecież patrzę na was…

„Patrzysz raczej przez nas…” – przemknęło przez głowę Gravisowi – „Kim jesteś ?…”

- … i wiem, że nie sposób obudzić w was trwogi. Posłuchajcie mnie. Ja nie zajmuję się polityką, ani religią. Chcę jedynie zmniejszyć groźbę, która zawisła zarówno nad rasami Przymierza, jak i Hordy, a jedno z serc ciemności bije właśnie tutaj. Jam jest śmiertelnym wrogiem Plagi. Walczcie u mego boku!

W wyciągniętej dłoni mężczyzny pojawił się czarny kamień.

- Oto Kamień Przymierza, który oferuję wam jako znak lojalności. Ja… nie pochodzę z tych… ani z waszych stron, a zwyczaje mojego ludu cenią sobie ów symbol honoru i obietnicy. Czy przyjmiecie go?

Szum. Szum skrzydeł w ich głowach.

Gravis niemal bez zastanowienia położył dłoń na dłoni mężczyzny i ujął kamień, który sprawiał wrażenie gładszego od szkła i gorętszego od ognia, lecz paladyn nie zwolnił uścisku.

- Znakomicie! – powiedział mężczyzna – Posłuchajcie mnie teraz. Blisko wyjścia z tej otchłani znajduje się czarny idol, któremu opętane mocą Plagi quilboary oddają cześć. Pożerają oni żywe istoty schwytane w Pustkowiach i rzucają ich dusze na pastwę swych mrocznych panów, którzy rosną w potęgę, gotując się do wojny. Znam rytuał, który zniszczy to miejsce, jednak musicie mnie chronić, gdy będę go odprawiał, albowiem wszystkie me siły poświęcę odcięciu nici między tym światem, a Wielką Pustką. Jeśli nam się uda, będzie wam łatwiej wypełnić wasze zadanie. Jeśli zawiodę, zawiedziecie i wy… Czy jesteście ze mną?

Belnistrasz patrzył na nich swym wzrokiem, który zdawał się sięgać na wskroś, do samych głębin duszy.

Gdy błogosławieństwa odezwały się echem odbitym od skalnych ścian pomieszczenia, mężczyzna przymknął oczy i skinął głową.

„Oszukano nas! Zdradzono nas! Pradawny zakpił z potęgi Plagi! Przeklęty czerwonokrwisty bękart Alekstraszy zwiódł zmysły i zatańczył wśród ścieżek magii Cienia tak, byśmy nie dostrzegli kim jest naprawdę. Wszyscy tańczą do jego muzyki, teraz wy, słudzy Światła, służycie jego kaprysowi. Sczeźnijcie wreszcie! Sczeźnijcie i niech wasza obietnica, która pojawia się w mym martwym sercu i nadzieja, której nie potrafię ukryć dłużej przed mym Panem, sczeźnie wraz z wami! Odejdźcie, nie zniosę tego dłużej, dajcie zanurzyć mi się na powrót w czarnej rzece niepamięci. Wy i ten bękart Pierworodnego Aspektu, Pradawnej wśród Pradawnych. Precz! O, słudzy moi, ruszajcie naprzód! Wyrwijcie serca z piersi! Wspomogę was Cieniem i Ciemnością, wspomogę was zimnem, które przynoszę śmiertelnikom. Rozszarpcie tych, którzy niosą nadzieję, albowiem jest ona owocem zbyt gorzkim dla mych martwych ust…”

środa, 11 sierpnia 2010

Noc w cienistej dolinie, rozdział drugi

„Zbliżacie się. Wkrótce wstąpicie w otchłań, która rozszarpie wasze ciała i pochłonie wasze dusze. Mordresz Ognistooki zatańczy na waszych kościach, wrzuci je na stos, który urasta już niemal ku ciernistemu sklepieniu. Będę słyszał, jak krzyk zamienia się w szept i cichnie, jak zanika łoskot pulsującej w żyłach krwi. Mój Pan na lodowym tronie poczuje to również, albowiem on czuwa we mnie owej nocy, którą wybrałem, a która stała się wiecznością. Przełknę waszą rozpacz, a ona pozwoli mi pozostać w czarnym, zimnym nurcie rzeki niepamięci, pozwoli mi odsunąć od siebie myśli, którym nie mogę przyznać do siebie dostępu, a które krążą wokół niczym ćmy. Mój Pan nie toleruje słabości, mój Pan nie wybacza pamięci o dawnych dniach, mój Pan jest wieczny i niezwyciężony. Mój Pan widzi wszystko, co widzę ja. Patrzy przez me źrenice, które otwierają się na Czeluść, podobnie jak ja dostrzegam wasz obraz poprzez oczy mych martwych sług. Ja sam jestem jedynie membraną, rozciągniętą i cienką, błoną rozdzielającą pustkę od pustki. Czyż nie taka jest natura świata? Czyż my wszyscy nie jesteśmy jedynie niewolnikami, źrenicami w przegniłych czaszkach naszych panów? Zawsze patrzą przez nas, lecz nigdy na nas…”

Quilboary dopadły ich szybko, lecz paladyni zamienili triumfalne ryki w jęki bólu i agonalne rzężenia. Istoty były zbyt pewne siebie, nasycone zbyt łatwymi zwycięstwami. Ich warlockowie nie spotkali zapewne nigdy sług Światła, albowiem w przeciwnym wypadku nie byliby tak nieostrożni i chełpliwi w demonstracjach siły, które przywodziły ich ku zgubie.

Poprzez zgiełk, krew i krzyki śmierci dotarli do osobliwego miejsca, gdzie wejście ku mrocznej otchłani najeżonej gąszczem czarno-brunatnych cierni znaczyła czaszka monstrualnego dzika. Więcej – czaszka była bramą, poprzez którą mieli wkroczyć do wnętrza ciernistego miasta.

- Niezwykła rzeźba – rzekł Nicolaus – Nie podejrzewałbym tych tępogłowych istot o zdolność zbudowania czegoś takiego.

- Być może nie jest to ich dzieło – odparł Gravis.

Stali jeszcze przez chwilę, wpatrując się w emanującą dziwną mocą czaszkę wielkości sporego budynku, aż wreszcie ruszyli, wkraczając do miejsca, które quilboary nazywały Razorfen Downs.

Ciemność wnętrza rozpraszały dziwne niebieskie ognie, a paladyni natychmiast poczuli pulsujący w ich żyłach zew. Informacje arcybiskupa były prawdziwe. Plaga wzięła to miejsce w udzielne władanie. Teraz należało je oczyścić Światłem i żelazem.

„Jest w was coś osobliwego. Jesteście marionetkami, lecz przecież nie mogę dostrzec dłoni, która szarpie sznurki. Wielka jest moc, którą rozporządzacie, a ci, których wysyłam przeciwko wam upadają szybko, szybciej niż kiedykolwiek. Lecz przecież nie ostrza nieumarłych quilboarów, nie kły ich nieumarłych dzików są naszą bronią, głupcy! Im większa potęga, tym większa pycha, z której możemy uczynić użytek. Nim wstanie świt, wasze głowy przyniosą mi porucznicy Plagi. Kto wie, być może uznam was za przydatnych na tyle, by zostawić was przy swym boku. Gdy rozpoczniemy marsz Złotą Drogą, będę potrzebował zdolnych wojowników, prowadzących czarne legiony. Walczcie, śmiertelnicy, a ja zdecyduję, czy zasługujecie na ten zaszczyt.”

Celeres Malleus opuścił topór, opierając go ostrzem o spulchnioną od krwi ziemię. Zdrętwiałymi dłońmi zdjął hełm, otarł pot z czoła, a potem uniósł głowę i dysząc ciężko spojrzał ku zawieszonemu wysoko splątanemu sklepieniu cierni, które z tej odległości przypominały misterną ażurową mozaikę wykonaną ręką znamienitego artysty. Poprzez ciernie, poprzecinana ich siatką niczym linią tektonicznych pęknięć, prześwitywała ogromna, jasna tarcza większego z księżyców. Widok ów natchnął otuchą serce paladyna, albowiem stanowił dla niego przypomnienie, iż poza owym ponurym labiryntem, który on i jego bracia znaczyli krwią i szczątkami nieumarłych, jest świat, do którego można powrócić, gdy szaleństwo wreszcie ucichnie.

Byli zmęczeni zabijaniem. Nie sama walka jednak sprawiła, iż ciężar kładł się na ich ramionach. Z głębin ciernistego labiryntu docierał do nich szept. Lub raczej śpiew. Lub raczej mroczna muzyka, którą usłyszeć można jedynie wtedy, gdy się jej nie poświęca uwagi.

Inquisitio uniósł dłoń, jakby chciał uciszyć swych braci, wpatrywał się w ciemność przed nimi, wyraźnie nasłuchując.

- Słyszycie to, bracia? – zapytał cicho – Szepcze do nas. Ileż w tym głodu. Ileż nienawiści.

- Namiestnik Plagi wie, że przyszliśmy po niego – odezwał się Nicolaus. – Czeka na nas i wierzy, że może nas powstrzymać.

Delenitor przymyka oczy i kręci głową.

- To muzyka, bracia. Mroczna muzyka. Słyszycie tylko kilka akordów, lecz przecież płynie ku nam symfonia cierpiącej duszy. Nienawiść jest osnową, jej rytmem, niczym werble dudniące do taktu maszerującej armii. Głębiej jednak, obok, wewnątrz, rozlega się śpiew desperacji, błagania, rozpaczy i bólu, sonata samotności, suita cierpienia. Wsłuchajcie się uważnie bracia i módlmy się, by jak najszybciej położyć kres owemu nieszczęściu.

Bracia patrzą na niego z miłością i podziwem. Gravis salutuje mu mieczem.

- Świetlisty ocean miłosierdzia w tobie, umiłowany bracie – rzecze, z trudem przełykając ślinę – Zdolny jest zatopić każdy pożar nienawiści i cierpienia.

Ruszają naprzód, ku kolejnej mozolnej rzezi, która doprowadzi ich bliżej celu.

W końcu zaczynają słyszeć coś jeszcze. Szum ogromnych skrzydeł, w którym nie ma ani nienawiści, ani bólu.