wtorek, 20 lipca 2010

Noc w cienistej dolinie, rozdział pierwszy

„Jestem martwy, lecz przecież widzę was zmętniałymi oczyma mych sług, gdy wy nie możecie mnie dostrzec. Jestem martwy tak długo, że nie pamiętam już nawet swej twarzy z dni przed wyborem, jakiego dokonałem. Zapomniałem bicia serca w piersi, choć to przecież zapomina się na końcu. A jednak to ja poczuję krew pulsującą w waszych arteriach, smak życia wypełniający wasze tkanki, gdy wy pobłądzicie w mroku, niczym ślepcy. Przychodzicie tu jako myśliwi, lecz przecież staniecie się zwierzyną. Kości setek waszych poprzedników zdobią mą siedzibę. Przychodzicie zbrojni w wiarę i żelazo, by zostać tu na zawsze, dołączyć do rosnących szeregów Plagi. Ja czekam tu na was. Czekam aż zanurzycie się w tunele mych posiadłości. Przyjdźcie, a me sługi zgotują wam godne powitanie. Tutaj, pod ciernistym sklepieniem wyrosłym na przelanej krwi prastarego Boga…”

Chociaż paladyni trzymali w dłoniach gotowy do użytku oręż, ogromna bestia nie zachowywała się wobec nich wrogo. Potrząsała jedynie łbem zdobionym przez groźne, czarne rogi i gestykulowała gwałtownie. Z jej pyska dochodziły do nich charkotliwe dźwięki.

- Sierżancie – rzekł zbity z tropu Gravis – Powiedziano nam, iż pojmujesz co nieco z ich barbarzyńskiej mowy. Czy możesz…

Żołnierz pokręcił głową.

- Rozumiem trochę język orkowego plemienia, nie tych istot jednak. Spróbuję przemówić do niego ich wspólną mową.

- Bądź ostrożny – rzekł Inquisitio – nie chcemy tu rozpętać wojny. Jesteśmy w samym sercu ziem Hordy.

W rzeczy samej. Piątka braci Malleus miała za sobą długą i męczącą podróż. Wyruszyli ze Stormwind, gdzie podczas krótkiej audiencji sam arcybiskup Benedictus podzielił się z nimi niepokojącą informacją i poprosił o pomoc. Nie sposób było mu odmówić z co najmniej dwóch powodów. Po pierwsze, arcybiskup chronił Ex Tenebris Lux od początku powstania Zakonu i wielokrotnie używał swych wpływów przeciwko tym, którzy chcieli zgłosić oficjalne oskarżenie o herezję. Ponadto źródła informacji dostojnika, których tożsamości nie wyjawił, donosiły, iż powodem kryzysu była Plaga, a Zakon przysięgał toczyć wojnę z nieumarłą zarazą w każdym zakątku Azeroth i bez względu na cenę. Sprawa miała charakter dyskretny, gdyż problem pojawił się na terytorium Hordy – nie należało ryzykować gniewu Thralla i kruchego rozejmu wysyłaniem armii do Kalimdoru, nawet gdyby wojska takie były do dyspozycji Kościoła i Przymierza. Bracia Malleus stanowili w oczach wielu odpowiednik małej armii, lecz nie rzucali się w oczy aż tak bardzo. O ile, rzecz jasna, nie zmuszono ich do użycia oręża…

Ze Stormwind wyruszyli najszybszymi gryfami Dungara Longdrinka ku Ironforge. Stamtąd na świeżych powietrznych wierzchowcach do portu Menethil Harbor. Następnie okrętem ku twierdzy Theramore, gdzie po długiej i męczącej podróży, w czasie której Gravisa niemal na skraj szaleństwa doprowadziła choroba morska, wysłanników arcybiskupa Benedictusa powitała sama Jaina Proudmoore. Synowie Valeriusa nie mogli się otrząsnąć z wrażenia, jakie zrobiła na nich ta piękna, choć smutna kobieta. Charyzma najpotężniejszej żyjącej ludzkiej czarodziejki, byłej protegowanej arcymaga Dalaranu Antonidasa i kochanki księcia Arthasa, miała niemal namacalny charakter.

- Arcybiskup jest jednym z niewielu ludzi władzy w Stormwind, których darzę szacunkiem i podziwem – rzekła do nich – Dlatego udzielę wam wsparcia w waszej misji. Pamiętajcie jednak – pokój jest kruchy, nie zgodzę się na żadne incydenty, które mogłyby go naruszyć. Bądźcie zatem ostrożni, omijajcie osady Hordy i nie wyciągajcie pochopnie oręża.

Czekała ich jeszcze wielodniowa podróż konno, przez bagna Marchii i niekończące się sawanny Jałowych Ziem. Wraz z piątką braci Malleus wyruszył cichy, drobny mężczyzna w średnim wieku, który przedstawił się jako sierżant Dresh. „Jest niepozorny, lecz nie dajcie się temu zwieść” – wyjaśnił im brat Karman, przedstawiciel Zakonu Srebrnej Ręki w Theramore, który, ku zdziwieniu synów Valeriusa, nie wyrażał żadnych oznak nieprzychylności na widok błyskawicy na ich tabardach. Zastanawiali się, czy wynika to z pragmatyzmu paladyna, zesłanego na te niegościnne ziemie, czy też może z jego niewiedzy. – To jeden z najlepszych zwiadowców w armii Theramore, człowiek, który zna każdy głaz i drzewo w promieniu stu mil od wyspy.

Choć Przymierze nie toczyło otwartej wojny z Hordą, rozejm był jednak kruchy i często przerywany wybuchami mniej lub bardziej gwałtownych walk. Omijali zatem Złotą Drogę, aby nie zostać wciągnięci w krwawą potyczkę przez zapalczywych wojowników Hordy. Podróż przez ciągnące się aż po horyzont sawanny Jałowych Ziem była męcząca i niebezpieczna, gdyż terytorium tym władały zdumiewające i nie obawiające się ludzi drapieżniki, a w nielicznych oazach rządziły plemiona równie nieustraszonych i wojowniczych centaurów, których patrole galopowały wielokrotnie w zasięgu ich wzroku. Paladyni, nawykli do raczej chłodnego klimatu Lordaeronu i królestwa Stormwind, cierpieli męki pod palącym, zdającym się wisieć tuż nad głowami, słońcem, które zamieniało blachy pancerzy w rozżarzone płyty i zmuszało do zdejmowania hełmów w obawie przed oparzeniami. W tym miejscu nie było zmierzchu, a dzień przechodził niemal w jednej chwili w nocne ciemności. Nocami zaś z kolei upał zamieniał się w ziąb tak przenikliwy, iż ich szczękanie zębami musiało nieść się po równinie całymi milami. Jedynie wątłe ogniska, które pozwalał rozpalać Dresh, ratowały ich od zabójczego wyziębienia.

Wreszcie dotarli na miejsce, niemal nad samą krawędź gigantycznego urwiska, z którego rozpościerał się zdumiewający widok na przepastny kanion zwany Tysiącem Igieł, gdzie jakieś prastare bóstwa wiedzione tajemniczym kaprysem poustawiały niezliczone kamienne maczugi, których zawieszone setki stóp nad gruntem głowice kołysały się na wietrze, wydając osobliwe odgłosy.

- Horda z pomocą goblinów pobudowała tam machinę, którą zwą Wielką Windą – powiedział im sierżant, wskazując na południe – Miejsce, którego szukacie jest jednak bliżej…

Między wzgórzami wiła się wąska, kamienista ścieżka, za którą rozciągał się półmrok, gdyż zmierzch już zapadał.

Ściągnęli z koni oporządzenie, przygotowali broń i pancerze, zmówili modlitwy. Byli gotowi.

- Zaczekaj tu na nas, żołnierzu – rzekł Gravis patrząc w ogorzałą twarz zwiadowcy – Jeśli nie wrócimy do wschodu słońca, wracaj do Theramore.

Wtedy właśnie pojawiła się rogata bestia. Towarzyszył jej wielki kot, który wydawał się słuchać jej rozkazów ze ślepą uległością. Przybysz był istotą rozumną i – sądząc po uzbrojeniu - najwyraźniej łowcą, który przemierzał sawannę polując na drapieżniki.

Istota zatrzymała się przed nimi i przemówiła w swej charkotliwej mowie, potrząsając wielkim łbem.

Posłuszny poleceniu paladyna Dresh odezwał się w innej, równie dziwacznej mowie. Mówił bardzo powoli, trzymając ręce na widoku. Jego słowa wydawały się dodatkowo pobudzać przybysza, który przemówił ponownie, uderzając kilkakrotnie zakończoną kopytem nogą w spękaną od suszy ziemię, jakby dla podkreślenia swych słów.

Sierżant odwrócił się do stojących w gotowości paladynów.

- Nie ma wrogich zamiarów. To łowca taureński z Camp Taurajo, jednej z pobliskich osad owego ludu, który sprzymierzył się z Hordą.

- Taureni… – powtórzył w zamyśleniu Gravis – słyszałem opowieści…

- Czego chce? – zapytał Inquisitio.

- Mówi, że powinniśmy zawracać w pokoju, a w żadnym wypadku nie wchodzić na ową ścieżkę, panie.

- Powiedz mu, iż doceniamy jego troskę, lecz nie odstąpimy od naszych zamiarów – rzucił z przekąsem Nicolaus.

Dresh odwrócił się i przemówił ponownie w mowie Hordy. Tauren, najwyraźniej sfrustrowany, ponownie uderzył z łoskotem kopytem, potem wskazał na ścieżkę i odezwał się podniesionym głosem. Na koniec wzruszył potężnymi ramionami i odszedł wraz z towarzyszącym mu drapieżnikiem.

Ów jakże ludzki gest zdumiał niepomiernie paladynów, którzy przez chwilę wpatrywali się w milczeniu w oddalające się plecy istoty.

- Powiedział, że idziemy na śmierć. Stamtąd nikt nie wraca. I, jeśli dobrze go zrozumiałem, że spojrzenie Wielkiej Matki nie sięga w ciemność wewnątrz.

Paladyni spojrzeli tylko po sobie, lecz nie rzekli ani słowa. Uścisnęli dłoń zwiadowcy, ścisnęli mocniej oręż w dłoniach i ruszyli ku swemu przeznaczeniu.

środa, 7 lipca 2010

Uldaman. Rozdział czwarty - Skarbiec tytanów

Gdy jego ogniste oczy się otwierają, chwila, która miała odbiec w pośpiechu jak wszystkie inne przed nią, zatrzymuje się niepewnie, niczym zahipnotyzowana. Stoją przed nim bez ruchu, owady uwięzione w szybko zastygającym bursztynie czasu. Stoją przed nim i nie są już pewni, czyimi oczyma patrzą. Przez chwilę zdaje się na nich spływać cierpki, pachnący rdzą, pleśnią, rozkładem, dotyk eonów. Oczy giganta płoną tak straszliwą intensywnością, że zdają się pożerać ich, wchłaniać, trawić w niepojętych otchłaniach wieków, jakie tamten prześnił.

Przez ową przedziwną, rozciągniętą niemal na wieczność chwilę, stają się świadkami historii swego świata, wydrapanej krwią i żelazem, wyrzeźbionej wodą i ziemią, wyszarpanej wichrem i białymi piorunami w śnie Archaedasa. On zaś, sługa Tytanów, spogląda na nich swym porażającym wzrokiem i widzi drogę, którą przebyli, by do niego dotrzeć.

Jego oczy są ich oczami. Pojęcia takie jak „tu” i „teraz” całkowicie tracą sens. Doświadczają przeszłości bardziej realnie, niż kiedykolwiek doświadczali teraźniejszości. Strumienie czasu zawijają się, niczym drgający w ekstazie wąż. Droga prowadząca ich tutaj rozbija się na ciąg wymieszanych ze sobą epizodów, które eksplodują w ich umysłach niczym fajerwerki gnomów na nocnym niebie.

……………….

Tarcza Światła zakwitła złotem wokół Inquisitia w tej samej chwili, gdy zagwizdały pociski z rusznic krasnoludów. Snajperzy mierzyli uważnie zza skleconej z przypadkowych części barykady. Barykady, która mogła ochronić ich przed naporem troggów, lecz nie przed gniewem synów Valeriusa.

Kule bezsilnie ześlizgują się po otaczającej paladyna pulsującej sferze, a jeszcze w tej samej chwili zza jego pleców wybiegają z szokującą szybkością Nicolaus i Celeres. Zanim słudzy Ragnarosa mają szansę przeładować broń, ostrza tną ze świstem miękkie ciała, twarde kości i ich broń stacza się po barykadzie, dymiąc jeszcze.

Następuje krótkie i krwawe starcie, gdy kilku pozostałych krasnoludów usiłuje powstrzymać wspinających się ku nim paladynom. Świst ich toporów odbija się echem od skalnych ścian Uldamanu.

Tuż przed ciosem Nicolaus unosi pięść i blask spowija go niczym świetlisty całun…

Z tyłu, pod ścianą, czekają na nich Tablice Woli. Wcześniej jednak czeka ich jeszcze bitwa.

………………..

Wąskie korytarze w ciemnościach, nieznośny zaduch. Pazury i łomoczące, błoniaste skrzydła na twarzy Gravisa. Paladyn przez chwilę samotnie szarpie się z ogromnym nietoperzem, nim dwaj jego bracia odrywają go z trudem i dobijają skrzeczącego ogłuszająco krwiopijcę. Za nim nadlatują następni. Niżej, przy ziemi, nagłe poruszenie. Coś pełznie między nimi wśród nich, miękkie ciała ustępują z obrzydliwymi mlaśnięciami młotom i toporom. Z głębokich ran na obliczu Gravisa obficie płynie ciemna krew.

Walka zdaje się nie mieć końca. Korytarze wiją się nieprzewidywalnymi meandrami, czasem tak wąskie, iż muszą iść jeden za drugim, niezdolni wykorzystać potęgę swego szyku bojowego. Godzina wlecze się za godziną w rytmie wyznaczanym przelewaną krwią i potem, ciężkimi oddechami, bólem ran i bólem zmęczonych mięśni.

Z czasem zaczyna im się wydawać, iż trafili do Otchłani, że kręcą się w kółko, że ich podróż nie skończy się nigdy.

Lecz przecież blask w ich źrenicach tli się wciąż złotym kolorem nadziei.

……………………

Wódz troggów upada jako ostatni. Jego cielsko uderza głucho w skalne podłoże. Delenitor krwawi, przygnieciony truchłem bazyliszka.

…………….

Dobijają troggi, które przetrwały starcie. Nawet w oczach tak podłych istot odbija się cierpienie i strach. Paladyni są zmęczeni.

Celeres umieszcza laskę wśród budynków miniaturowego miasta i cofa się, z uniesionym toporem.

Prastare światło budzi się do życia i pełznie wśród miniaturowych budynków z cichym szumem. Dosięga podstawy laski, wspina się ku umieszczonemu na jej szczycie klejnotowi wydartemu jednemu z troggów. Przez chwilę nic się nie dzieje.

Wreszcie z klejnotu ku zamkniętym ogromnym kamiennym drzwiom przed nimi tryska skupiony promień. Powoli przesuwa się w dół.

Paladyni cofają się jeszcze kilka kroków, pieczęcie syczą złowieszczo na ich pancerzach.

Drzwi zaczynają się otwierać…

…………………..

Golemy wybiegają na nich jeden po drugim. Niezdarne, lecz mocarne istoty z kamienia i tajemnego słowa Tytanów, które budzi je do życia i owo życie w nich podtrzymuje. Paladyni uderzają, niczym parowe maszyny goblinów – bez wytchnienia, z zaciśniętymi zębami, ze świadomością, iż nie ma odwrotu. Ożywieni starożytną magią słudzy Tytanów wydają się na tyle potężni, by bez trudu zmiażdżyć ludzi walczących w pełnej determinacji ciszy. Tarcza Inquisitia pęka z trzaskiem od ciosu kamiennej pięści, kość strzaskanego przedramienia przebija skórę. Paladyn krzyczy z bólu i cofa się chwiejnie, z trudem unikając śmiertelnego w skutkach upadku. Golem unosi pięść ponownie, jednak Delenitor odciąga na bok rannego brata i otacza go tarczą Światła.

Dwa dwuręczne młoty pulsujące blaskiem błogosławieństw dudnią z szaleńczą energią i w końcu nawet kamienne cielsko kruszy się pod ich potęgą. Gdy golem przewraca się, granitową posadzkę znaczy czarne pęknięcie o kształcie błyskawicy.

Teraz muszą sforsować kolejne drzwi.

Walka nie ma końca.

............................................................



.... Kto waży się budzić Archaedasa?!! – ryczy olbrzym, którego głowa o gorejących oczach sięga ku niebotycznemu sklepieniu – Kto naraża się na gniew Stwórców?!!

Czas bezgłośnie wraca na swe utarte koleiny. Znów istnieją oni i on, tu i teraz.

Gigant unosi w górę ogromny młot. Potworny cios odbija się od kamiennych ścian echem i huczy w uszach gromem. Choć wydaje się to niewiarygodne, na czas spowita złotą poświatą tarcza Gravisa wytrzymuje uderzenie. Paladyn szeroko rozstawia nogi i unosi dumnie głowę, jakby chciał spojrzeć prosto w oczy giganta. Święte Światło chroni swe wierne sługi w godzinie próby.

Z uniesionej dłoni Archaedasa płynie przez powietrze błękitna struga. Posągi otaczające salę kręgiem drżą i budzą się do życia jeden po drugim.

- Celeres! – krzyczy Delenitor, rozglądając się – Tam!

Jasnowłosy paladyn kiwa głową w biegu i mknie ku ożywającym postaciom. Młot uderza i kamienni przodkowie krasnoludów padają bez słowa skargi i grymasu bólu, nim zdołają uczynić kilka kroków i przygotować się do walki.

Nicolaus jęczy rytmicznie z wysiłku, atakując olbrzyma raz za razem, z niezmordowaną determinacją. Oślepiająco jasne pieczęcie mkną wzdłuż jego ciała, nogi zdają się pod nim uginać, lecz przecież ciosy Archaedasa w jakiś niewytłumaczalny sposób mijają celu. Paladyn porusza się zbyt szybko i nieprzewidywalnie, jego ruchy sprawiają wrażenie czysto przypadkowych. W istocie jednak jest to wojenny taniec, wyuczony przez lata nieustannych treningów, wykuty w kuźniach stalowej dyscypliny, wspierany naturalnym talentem i łaską jasności, której służy paladyn.

Jeszcze przed chwilą wydawało im się, iż wykorzystali ostatnie rezerwy sił. Teraz jednak w owym dobrze im znanym, lecz nieopisanym zjednoczeniu znowu są Pięścią Światła, niepowstrzymaną i brutalną. Świętą, niszczycielską bestią, spuszczoną z łańcucha.

Gdy Archaedas budzi cztery wielkie golemy, synowie Valeriusa wyglądają jak bogowie wojny. Na okrzyk olbrzyma krwawy odzew wyrywa się z pięciu gardeł.

- Malleus!! Ex Tenebris Lux!

Spowici w Światło, z pokrwawionymi twarzami, zakurzonymi, pogiętymi pancerzami, zaciśniętymi szczękami, rozumieją się jak zawsze bez słów. Jest tylko jeden rytm. Rytm życia. Rytm wojny. Rytm poświęcenia. Serca pompują krew, potężne mięśnie napinają się i rozluźniają, lśniące źrenice widzą wszystko z wielką jasnością. Zmęczenie, ból, smutek znikają, zastąpione bezwarunkową wiarą. Ich walka jest ich modlitwą. Pole bitwy ich świątynią.

Olbrzym patrzy na nich z góry swym płonącym wzrokiem. Wie doskonale, co się za chwilę stanie. Nie ma w nim strachu, ani żalu. Nie odczuwa bólu, gdy oręż paladynów kąsa jego kamienne ciało. Jest jedynie sługą. Strażnikiem. Czuje nawet coś w rodzaju dumy. Dumy z siebie, iż oto spełnił wreszcie rozkaz swego Stwórcy. Dumy z tych zdumiewających, maleńkich istot, które narodziły się ledwie przed momentem, a tyle w nich siły i odwagi, że starczyłoby na całe eony.

Archaedas nie potrafi się uśmiechać, jednak gdy pada wreszcie z ogłuszającym hukiem na kamienną posadzkę, bardzo by tego pragnął. Wypełnił wolę, dla wypełnienia której został stworzony. Golemy, posłuszne nakazowi niewiele młodszemu niż wiek góry, w której wykuto Uldaman, upadają bez życia wraz z nim. Słowo wybrzmiało i ucichło. Kamień znów stał się jedynie kamieniem.

Olbrzym widzi jeszcze przez chwilę paladynów, mętniejącym wzrokiem patrzy na ich znużone twarze. Ogień w jego oczach gaśnie powoli, podobnie jak ogień w oczach synów Valeriusa.

Bitwa jest skończona.

Ogromne drzwi przed nimi otwierają się bezszelestnie. Paladyni są zbyt wycieńczeni, by odczuwać cokolwiek poza ulgą. Kolejna legenda, której stają się częścią nie jest ich legendą. Podchodzą powoli, na sztywnych nogach do przedmiotów, które niewyobrażalnie potężna istota w niewyobrażalnie odległej przeszłości pozostawiła tu z myślą, że pewnego dnia ktoś wywalczy sobie do nich drogę i uczyni z nich użytek..

Pierwszym, który dotyka świetlistej, drżącej jakby od wewnętrznego życia powierzchni pokrytego osobliwymi znakami dysku, jest Gravis. Dłonią w pancernej rękawicy delikatnie wodzi po krawędzi przedmiotu i nagle wszyscy bracia czują, że coś się zmieniło.

Powodowani tą pewnością rozglądają się po komnacie i ich oczom ukazuje się drżące widmo kamiennej istoty podobnej do tych, z którymi walczyli jeszcze przed kilkoma chwilami.

Nie, czują, iż nie jest to widmo. To jakaś sztuczka magiczna Stwórców powołała do urojonego życia ową istotę. W ten oto sposób Tytani przemawiają do nich przez nieprzebyte otchłanie czasu.

Głos nie przenosi się za pośrednictwem powietrza, lecz rozlega się bezpośrednio w ich głowach. Jest to w pewien sposób niepokojące, lecz nie wyczuwają żadnego niebezpieczeństwa.

Po kilku zaledwie chwilach bracia Malleus posiadają wiedzę, która, jakkolwiek wydaje im się teraz bezwartościowa, stanowi bezcenny skarb dla Ligi Odkrywców i całej krasnoludzkiej rasy. Wiedzę wartą więcej, niż osiągnięto dzięki wielu latom prowadzonych ogromnym nakładem poszukiwań, ciężkiej pracy Ligi, wysiłkom setek prospektorów w prowadzonych z wielką determinacją i odwagą rozrzuconych po obu kontynentach Azeroth wykopaliskom. Wiedzę zaklętą w platynowych dyskach Norgannona.

Odpoczywają długo, albowiem wiedzą, iż czeka ich wkrótce droga powrotna.

Zakapturzony człowiek stoi w wielkiej, wykutej w górze sali, wypełnionej księgami od posadzki aż po niebotyczne sklepienie.

Krasnoludowi, który stoi przed nim wyraźnie drżą dłonie.

- Dyski? – szepcze zduszonym, gardłowym tonem – Dyski Norgannona? Dyski z wiedzą o naszych początkach? Odnaleźliście je?

Gottfried nie porusza się.

- Odnaleźli je dzielni i prawi ludzie. Wiele krwi przelano, bym mógł przynieść ci te przedmioty. Pamiętaj o tym.

- To… to… – krasnolud przełyka ślinę – Strawiłem całe życie na poszukiwaniach tej wiedzy, święty wojowniku. Wielu moich przyjaciół zginęło dla niej. Liga nigdy nie zapomni. Ironforge nie zapomni.

Paladyn stoi jeszcze chwilę, patrząc na wzruszenie krasnoluda, a potem uśmiecha się i przekazuje mu niewielkie platynowe dyski.

……………………….

W Uldamanie panuje cisza. Prastara magia działa bezszelestnie i niezawodnie. Informacja płynie w Otchłań z szybkością, której pojąć nie sposób. Myślące maszyny Tytanów są głodne wiedzy, która odszuka je gdziekolwiek znajdują się teraz Stwórcy.

Niezależnie od tego, czy Arka Panteonu żegluje wśród gwiazd, czy też spoczywa na powierzchni rzeźbionego właśnie świata, Khaz’Goroth będzie mógł zaspokoić swą ciekawość.

czwartek, 1 lipca 2010

Uldaman. Rozdział trzeci - Pierwsza śmierć

Kiedy Hammertoe Gretz umierał, Nicolaus trzymał go za rękę. Nic więcej nie mógł zrobić, podobnie jak jego bracia. Wyczerpani walką, poranieni toporami wojowników Shadowforge, od których roiło się we wnętrzu góry, ciężko łapali oddech. Inquisitio odruchowo marszczył brwi i sięgał dłonią ku twarzy, gdyż nowo zabliźniona tkanka pulsowała przejmującym bólem. Widział jak przez mgłę, jawił się przed nim niewyraźny świat pozbawiony barw. Nawet krew była jedynie szarą plamą na szarym tle. Nie zdołał się jeszcze otrząsnąć po tym, jak uderzyła go kula ognia ciśnięta przez jednego z Darkcasterów klanu Shadowforge. Jego umysł wciąż jeszcze nie przyjął do wiadomości utraty oczu, z którymi się urodził, a paladyn już zażądał od niego, by zaakceptował nowe, które podarowała mu magia Światła. Inquisitio opierał się teraz o skalną ścianę tuż obok umierającego krasnoluda. Milczał.

Gravis stał nad Gretzem. Na jego obliczu rysowały się zmęczenie i smutek. Celeres, z przymkniętymi oczyma przykucnął nad umierającym, szepcząc cicho litanię Światła. Delenitor zmagał się ze sobą, lecz blask, który wydawał się rozświetlać na moment jego dłonie, przygasał równie nieuchronnie, jak gasły oczy krasnoluda.

Nierówny oddech Gretza nagle stał się szybszy, krasnoludem wstrząsnęły drgawki, jego usta się poruszyły, a dłoń zacisnęła mocniej na dłoni Nicolausa.

- … boli - wyszeptał

Paladyn pochylił się niżej, jakby chciał ująć nieco samotności owej śmierci. Jednym z błogosławionych ciężarów tych, którzy stąpają w Świetle, jest bowiem niesienie ulgi umierającym.

- Jestem z tobą. Oddaj mi swój ból – powiedział cicho, a potem zadrżał i zgarbił się mocniej, gdy cierpienie przepłynęło na niego, niczym czarna fala. Jego wyschnięte usta szeptały litanię Przejścia. Umierali razem. Gretz spojrzał na niego po raz ostatni. Po chwili jego oczy zeszkliły się, a pierś przestała się poruszać.

- Pięciu paladynów. A jednak nie potrafimy go ocalić – powiedział Gravis tonem gorzkim, niczym piołun. – Zawiedliśmy.

Delenitor oddychał ciężko.

- Sprowadzę go. Odetchnę trochę, a potem go sprowadzę.

- Nie. – Nicolaus delikatnie uwolnił swoją dłoń z ręki martwego krasnoluda i pokręcił przecząco głową. – Odszedł. Przekroczy bramy.

- Sprowadzę go – upierał się Delenitor.

Nicolaus odwrócił ku niemu brudną, zasmuconą twarz. Jasna smuga przecinała jego policzek w miejscu, gdzie pojedyncza łza wyżłobiła swą drogę.

- O czym ty mówisz, Del? Trzymałem jego rękę, gdy odchodził. On przekroczy bramy. Wiesz, że musimy mu na to pozwolić. Chcesz go sprowadzić z powrotem? Z Czeluści? Na Święte Światło, bracie, jesteś paladynem, nie nekromantą!

Przez twarz Delenitora przebiegł grymaś wściekłości, lecz zgasł błyskawicznie, zastąpiony ponurą maską.

Gravis zdjął rękawice i rozcierał przedramię poobijane od uderzeń toporów w tarczę, próbując przywrócić w nim właściwe krążenie krwi.

- Amulet. – odezwał się. - Masz go, Nicolaus?

- Prosto z martwych rąk Magregana. Ironforge, powiedział Gretz. Historyk Karnik w Ironforge.

- Dobrze. Musimy się stąd wydostać.

- Aby powrócić – rzekł ponuro Delenitor.

- Krew. – skinął głową Gravis. – Krew spłynie tutaj, niczym rzeka.

Gdy dotarli do Ironforge, dygnitarze Ligi sprawiali wrażenie przerażonych ich relacjami. Nalegali także, w przekonaniu paladynów zbyt natarczywie, by zatrzymali swoje informacje dla siebie. Nie były one budujące. Ciemne Żelazo całkowicie usunęło prospektorów Ligi z Uldamanu, by zastąpić ich własnymi. Krasnoludzcy najemnicy, których wysłano, by wysondowali sytuację, nie powrócili. Wszystko wskazywało na to, że renegaci, słudzy Ragnarosa, próbowali przebić się do skarbca, by wydrzeć jego sekrety i przekazać je swemu ognistemu panu. Trudno było o bardziej przygnębiające dla Ligi wieści.

- Nie tylko dla Ligi – powiedział im Belgrum, stary krasnolud, którego przedstawiono im w siedzibie organizacji jako „doradcę”. – Nie tylko dla Ironforge i Khaz Modanu. Zrozumcie to dobrze, słudzy Światła. Tutaj toczy się wojna o coś więcej. Jeśli Czarne Żelazo dotrze do skarbca przed nami, jeśli wydrze mu prastare sekrety Tytanów, kto wie jaką potęgę zyska Ragnaros? A jeśli tak się stanie, być może zdoła zakończyć po swojej myśli wojnę we wnętrzu góry Blackrock. Jak myślicie, cóż zrobi wówczas?

Doskonale wiedzieli, że Liga wykorzystuje ich cynicznie do swoich celów, a jednak musieli przyznać mu rację.

- Złoto i kosztowności, które uda nam się stamtąd wynieść, należeć będą w połowie do nas – rzekł z niesmakiem Gravis, któremu trudność sprawiały podobne targi. – Cała wiedza natomiast przypada wam. Czy uzgodnione przez Wielkiego Mistrza Gautenbacha warunki umowy pozostają bez zmian?
- Oczywiście – przytaknął Belgrum – Liga zawsze dotrzymuje słowa.

Historyk Karnik, o którym wspomniał przed śmiercią Gretz w Uldamanie, również należał do Ligi. Przyjął ich w bibliotece, gdzie szperał wśród zakurzonych ksiąg. Bracia Malleus mieli okazję przekonać się, że jest kimś znacznie bardziej interesującym, od zwykłego historyka, gdy stali się świadkami przyzwania widma Gretza.

Nie była to nekromancja, ani magia Światła. Powolne, cierpliwe inkantacje krasnoluda otworzyły jedynie okno, nie wrota. Światła lamp w cichym zakątku biblioteki zadrżały, zmuszając cienie do gwałtownego przemieszczenia się, jak nietoperze przerażone promieniami słońca. Niewyraźny, rozmyty obraz Gretza pojawił się w fali chłodu. Rozmawiali cicho, głos widma unosił się i zanikał, jakby szczelina między wymiarami zmieniała swój kształt. Gdy martwy krasnolud odszedł, zabierając ze sobą chłód i szepczące coś cienie, na czole Karnika lśniły krople potu. Stary uczony musiał oprzeć się o jeden z regałów i oddychał ciężko.

Paladyni milczeli. Nie pochwalali podobnych praktyk. Zbyt wiele razy byli świadkami straszliwych konsekwencji, jakie miało naruszanie granic między światem materialnym, a Czeluścią. Z drugiej strony jednak ich Zakon daleki był od ortodoksji w sprawach wiary.

W końcu historyk zwrócił ku nim swą pobladłą pod siwą brodą twarz i przemówił.

- Jestem wam winien podziękowania, słudzy Światła. Zabiliście ambasadora Ragnarosa, a to odetnie na jakiś czas klan Shadowforge od Iglicy Blackrock. Poszukiwania jakie prowadził nieszczęsny Gretz nie są jednak zakończone, a nie jest dobrze, gdy umarły ma poczucie, iż jego misja nie została wypełniona. Hammertoe marzył o odnalezieniu legendarnego artefaktu. My w Lidze nazywamy go Tablicami Woli – jest to przedmiot nasycony magią przez samych Stwórców. Legenda powiada, iż było to narzędzie, które umożliwiało im tchnięcie wolnej woli w wybrane przez nich żywe istoty, które stwarzali. Wiecie, co to oznacza. Musimy za wszelką cenę dotrzeć do Tablic, zanim uczyni to klan Shadowforge.

- Musimy – uśmiechnął się krzywo Gravis – Zaiste.

Karnik spojrzał na niego smutno. Jego oczy lśniły przenikliwą inteligencją.

- Był taki czas, gdy bez zastanowienia ruszyłbym z wami, z toporem na ramieniu i pancerzem na piersi, przyjacielu. Ten czas jednak minął.

Paladyni patrzyli na niego bez słowa. Po chwili skłonili się i odeszli.