środa, 21 kwietnia 2010

Lordaeron upada. Interludium: Szkarłatna kawaleria

Na wzgórze wjeżdża jeździec.

Jego rumak szczerzy białe jak śnieg zęby, parska i zarzuca łbem, wpatrując się w rozpościerający się przed nim w dole widok. Drobi niecierpliwie prawym kopytem, jakby szykował się już do szarży. Ze stalowych, lśniącym złotem, nakładających się na siebie płyt na łbie ogiera wynurzają się dwa ostre szpikulce. Wielkie, pokryte bojowym opancerzeniem zwierzę wydaje się pochodzić nie z tego świata. Wygląda, jakby pociło się lotnym złotem – błyszczący obłoczek otula lekką mgiełką jeźdźca, który sprawia bardziej jeszcze niezwykłe wrażenie.

Tkwi w ciężkim siodle bojowym tak pewnie, jakby się w nim urodził. Jego zbroja płytowa w kolorze złota pokryta jest wygrawerowanymi wersetami Kodeksu, które zdają się żyć własnym życiem, pulsując delikatnym światłem. U pasa wisi nieodłączny, ciężki Libram w zdobionej rubinami oprawie. Twarz o mocnych, kanciastych szczękach okalają krawędzie hełmu, zwieńczonego rzeźbieniem w kształcie łabędzich skrzydeł. Nie widać na tym obliczu żadnych emocji, gdy patrzy w dół, ku płonącemu miastu, gdzie toczy się krwawa bitwa. W jego oczach błyszczą dwa pożary – jeden jest ogniem odbitym, drugi ogniem wewnętrznym.

Paladyn unosi w górę ogromną, dwuręczną buławę o ośmiu ostro sterczących krawędziach głowicy.

Na wzgórze wjeżdżają powoli kolejni jeźdźcy na podobnych, opancerzonych ogierach. Kilku, kilkunastu, kilkudziesięciu. Niektórzy z nich dzierżą ciężkie kopie, zwieńczone szkarłatnymi proporcami obramowanymi złotem. Pośrodku krwawego tła błyszczą złote symbole, przypominające nieco miecze o dwóch, skierowanych ku sobie, łamanych gardach. Bez słów, w ciszy przerywanej jedynie parskaniem rumaków, formują ciasny szyk, który wygląda jak jednolity mur końskich i ludzkich ciał, stali, złota i ognia, gdy błogosławieństwa zaczynają grzmieć zwielokrotnionym echem.

Potem zapada cisza. Paladyn dzierżący buławę wznosi ją ponownie. Lewą ręką zamyka przyłbicę i teraz jedynie lśniące złotem oczy rozjaśniają ukrytą pod hełmem ciemność. Z gardła wyrywa mu się jedno słowo, które natychmiast powtarzają pozostali, a okrzyk ten niesie się z wiatrem ku czarnemu, stłoczonemu na równinie przed zniszczoną palisadą Pyrewood tłumowi.

- Śmierć!!!!

Ziemia drży pod kopytami, narastający łoskot wstrząsa okolicą, gdy konnica rusza w dół wzgórza, błyskawicznie nabierając szybkości. Rumaki szczerzą zęby, potężne mięśnie pod szkarłatnymi tabardami prężą się, niczym mithrylowe łańcuchy. Jeźdźcy unoszą się w strzemionach, ich uważne oczy pod przyłbicami gorzeją złotem. Lśniące runami Światła młoty unoszą się do ciosu.

Oto szarża niosąca śmierć samej śmierci. Tutaj i teraz. W owym dziwnym miejscu, w którym krzyżują się ścieżki przypadku, przeznaczenia i ludzkiej wolnej woli.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz