poniedziałek, 19 kwietnia 2010

Lordaeron upada. Rozdział dwunasty: W ogniu bitwy.

W ciasnym szyku przekraczają płonącą palisadę, widząc jak pierścień nieumarłych powoli się wreszcie za nimi zamyka. Z przodu niezmordowani bracia Malleus torują im drogę wśród zabudowań. Kilka ognisk ludzkiego oporu wciąż jeszcze tli się w mieście – tutaj garstka zbrojnych w barwach rodu Silverlaine, tam kilkunastu co odważniejszych i wciąż żywych mieszkańców Pyrewood. Synowie Valeriusa jedynie oczyszczają pole wokół nich i prą dalej, w głąb osady, ku klasztorowi, nad którym wciąż widać błyski magii Światła. Drugi oddział łączy się z ocalałymi, którzy nie mają dość sił i dość wiary, by w pełni zaakceptować to co widzą i by radować się z ocalenia, wyglądającego jedynie na odroczenie nieuchronnego wyroku. Nieliczne ocalałe kobiety i pogrążone w szoku dzieci trafiają w środek zbrojnego kręgu, który posuwa się szlakiem braci Malleus, ku zachodniej ścianie palisady. Spomiędzy buchających ogniem budynków nieumarli podejmują wściekłe i nieustanne ataki, które odpierane są dzięki niszczycielskiej i leczniczej magii Światła, falom rozszalałych żywiołów rozpętanych przez Polaca, którego oczy przybierają czerwoną od płomieni i popękanych z nadludzkiego wysiłku naczyń krwionośnych barwę oraz heroicznej obronie żołnierzy Lordaeronu, walczących jak osaczone dzikie zwierzęta.

- Silverlaine! – krzyczą zbrojni w barwach barona, dostrzegając zbliżającą się odsiecz. Ich proporzec wciąż łopocze na wietrze, trzymany przez wysokiego, żylastego szlachcica w staroświeckiej zbroi. Nie ma czasu na żadne słowa, żadne gesty. Po prostu żołnierze robią miejsce w szyku dla nowych wojowników. Nowe miecze uderzają w nieumarłych.

Kobiety, dzieci, ranni i wycieńczeni ludzie wnoszą chaos w szeregi, spowalniają ich marsz. Paladyni nie są w stanie jednocześnie leczyć i powstrzymywać hord napierających ze wszystkich stron. Dwa ghule przeskakuja ponad zbrojnymi, lądując w środku kręgu, gdzie jednak zostają rozsieczone w krwawej, mozolnej masakrze przez ledwo trzymających się na nogach rannych żołnierzy. Oddział posuwa się coraz wolniej, zbyt wolno, aż wyrwa w szeregach Plagi będąca skutkiem uderzenia Pięści Światła, zamyka się i wszyscy muszą się zatrzymać. Przez chwilę wydaje się, że wszystko stracone, nawet trzej paladyni muszą się cofnąć pod naporem czarnego tłumu. Ich szyk musi przecież w końcu pęknąć, ustąpić sile otaczającej ich niewyczerpanej nienawiści.

W niebie rozwiera się czarna szczelina, rozlega się dziwny grom, przypominający odgłos wielkiego, kryształowego dzwonu. Na otaczających ich nieumarłych zaczyna sypać się nawałnica ostrych niczym brzytwy odłamków lodu, tak gęsta, iż obrońcy mają wrażenie, iż oto między nimi a ich prześladowcami wyrasta nagle błękitno-biała, na wpół przeźroczysta ściana. Krąg zacieśnia się gwałtownie, gdy ludzie cofają się spod lawiny, nie chcąc zostać rozszarpani. Wzrok z trudem prześlizguje się na wylot przez lodowy wodospad, który obiera ciała do kości, a potem miażdży kości, wbijając je z pomnożonym tysiąckrotnie łoskotem w zakrwawioną ziemią.

Polac oddycha ciężko, coraz ciężej, jego dłonie drżą spazmatycznie, gdy podtrzymuje przywołaną z Otchłani nawałnicę lodu. Jest przekonany o tym, że za kilka chwil jego serce eksploduje, a on zwymiotuje krwią i umrze. Nigdy jeszcze nie czuł się tak wycieńczony. Lecz przecież sinobiałe ostrza i wielkie zmrożone głazy wciąż sypią się z wirującej rany, którą zadał materii świata nad ich głowami.

Nieumarli dostrzegają promieniującą mrokiem sylwetkę maga. Próbują przedostać się do niego, zdusić kruche życie, zakończyć pustoszącą ich szeregi nawałnicę. Ich napór zatrzymuje jednak ściana lodu, światła i stali. Jedynie samotny wielki ghul przedziera się cudem przez te zapory, zabijając dwóch słaniających się na nogach ludzi Silverlaina i sięga pazurami ku gardłu Dalarańczyka. Ten patrzy z rezygnacją na zbliżającą się śmierć, nie zasłania się jednak, utrzymując formułę zaklęcia. Nagle Polacowi wydaje się, że czas zastygł w miejscu. Ghul kłapie bezsilnie kłami tuż przed jego twarzą i oto w tej samej chwili na jego szyi zaciska się czyjeś ramię. Polac dostrzega zdumiewające szczegóły – pojedyncze kółka kolczugi rozerwane i poplamione krwią, brązowy ścieg na czarnej rękawicy, błysk stali… Bestia szarpie się z nieludzką siłą, lecz człowiek, który ją powstrzymał tnie trzymanym w drugiej ręce dziwacznym sztyletem, rozpryskując dookoła czarną posokę, aż potworny łeb oddziela się od tułowia, a cielsko pada w drgawkach na ziemię. Mag widzi przed sobą usta rozciągnięte w wilczym uśmiechu, słyszy skowyt polującej bestii wyrywający się z gardła jego wybawcy i na sekundę zanim pada zemdlony uświadamia sobie, że widzi przed sobą Haagena, zamienionego w oszalałego berserkera, a sztylet jest w istocie odłamkiem złamanego miecza.

Szczelina w niebie zasklepia się, grzmot tysięcy lodowych odłamków cichnie w jednej chwili, jednak zanim nieumarli są w stanie zgrupować się na nowo i dopaść ich stłoczonego, opancerzonego tarczami, najeżonego ostrzami oddziału, bracia Malleus przedzierają się do nich. Wspólnie, zabijając bezustannie i bez chwili wytchnienia, udaje im się dotrzeć pod sam klasztor i tam rozbijają pierścień nieumarłych, za którym rozpościera się zdumiewający widok.

Dziewczyna wciąż stoi, choć powinna upaść dawno temu. Paladyni nie mogą uwierzyć w to, co widzą – drobna kapłanka Światła utrzymuje pulsującą tarczę energii, pod którą kuli się kilka sylwetek. Przybyli formują wokół niej krąg w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą tłoczyli się nieumarli. Gdy Gottfried wkracza pod lśniącą kopułę i zbliża się do niej, widzi w jej oczach niewysłowioną ulgę. Dziewczyna traci przytomność i pada mu w ramiona, a on tuli ją delikatnie. Młot upada w błotnistą ziemię. Drobna sylwetka wygląda niczym dziecko w chwili, gdy Gottfried unosi ją na rękach. Pokrwawiony paladyn w resztkach potrzaskanej zbroi płacze bezgłośnie, a potem układa ją ostrożnie i resztką magii Światła, którą jest jeszcze w stanie wykrzesać ze swego wycieńczonego ciała, przywraca bicie jej serca. Dziewczyna nie otwiera oczu, śniąc sen o bramach Czeluści, spod których odciągają jej duszę świetliści aniołowie o siwych, skrwawionych włosach.

Tarcza kapłanki gaśnie, lecz na jej miejsce wykwitają już nowe. Paladyni przygotowują się do swej ostatniej walki. Gdyby ktoś spojrzał na pole bitwy okiem ptaka, zobaczyłby płonące Pyrewood zalane przez czarne morze. Krąg obrońców przed wejściem do spalonego klasztoru, złączający tarcze w oczekiwaniu na bezlitosny szturm, który zakończy tę historię. Niewielu pozostało tych, którzy mogą jeszcze ustać na nogach. Paladyni nie mają w sobie już dość sił, by leczyć i nawet bracia Malleus wyglądają na śmiertelnie zmęczonych. Omdlałe ręce, pęknięte miecze, strzaskane tarcze, zbryzgany krwią i błotem proporzec, jęki rannych, monotonny płacz kobiet i dzieci, gasnący ogień w oczach paladynów.

Nie ma już sił. Nie ma nadziei.

Plaga szykuje się do natarcia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz