czwartek, 1 kwietnia 2010

Lordaeron upada. Interludium: Ghaan.

…nie miała już niemal nikogo przy sobie. Straciła wszystko i wszystkich, z wyjątkiem kilku kobiet i dzieci, kulących się rozpaczliwie pod jej utkaną z łaski i wiary tarczą. Tak, ostatnia rzecz, która pozostała, była czystą wiarą, niezmąconą strachem, desperacją, nienawiścią, ani żadnym innym uczuciem, być może poza wdzięcznością. Czuła się przepełniona, przestała być człowiekiem, stając się naczyniem, w którym nie było miejsca na nic innego.

Złote gromy uderzały, siejąc spustoszenie w kręgu, którego centrum wyznaczała ona. Drobna dziewczyna, stojąca przed płonącym budynkiem klasztoru, przytulonym do zachodniej palisady Pyrewood, osaczona przez gęstniejący z każdą sekundą tłum. Próbowali jej dosięgnąć, lecz tarcza wciąż błyszczała jasno, łaska jej nie opuszczała. Plugawe ostrza i plugawa magia nie mogły się przebić, ona natomiast siała spustoszenie w szeregach posłańców Lisza, posłańców śmierci. Spalony krąg ziemi wokół niej znaczyły nieruchome, okaleczone ciała. Wszystkich, którzy odważyli się podejść zbyt blisko, powalały złote pioruny, pętały złote kajdany z pulsującej energii, która wypalała w ciałach czarne piętna, rozrywały eksplozje światła, których blask unosił się aż po nieboskłon.

Lecz przecież były ich nieprzeliczone rzesze, a ona nie mogła otworzyć bram szerzej, gdyż padłaby martwa, lub postradała zmysły. Potęga Światła jest niewyczerpana, lecz człowiek jest słaby. Była tylko istotą ludzką, wiedziała, że ciało i umysł odmówią jej wkrótce posłuszeństwa, a wtedy zaleje ich czerń, tak jak zdawała się zalewać cały świat. Nie bała się jednak, gdyż nie pozostawiła w sobie miejsca na strach. Jej światem była wiara, a łaska wciąż jej nie opuszczała...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz