wtorek, 6 kwietnia 2010

Lordaeron upada. Rozdział dziesiąty: Przed bitwą.

Bracia Malleus milczą. O czym mieliby mówić w tym miejscu? W tej chwili? Sprawdzają sobie nawzajem zapięcia zbroi, przeglądają pospiesznie broń i stają w kręgu.

Enneal stoi po prawej stronie Gottfrieda, obok którego z kolei ustawił się górujący nad innymi Haagen. Niedźwiedziowaty Beors poprawia mocowania swojej tarczy. Polac również trzyma się blisko, podobnie jak Lutius Salutaris, Ebert Graus i kilku innych, którzy wyciągają broń. Reszta sprawia wrażenie niezdolnych do podjęcia jakichkolwiek działań, sparaliżowana strachem i śmiertelnym zmęczeniem.

Haagen, spoglądając na braci Malleus, zwraca się do Gottfrieda.

- Czy moje oczy się nie mylą? Poważą się na to? Zejść tam, w dolinę? W ciemność? W Czeluść?

Gottfried tylko wzruszył ramionami, jakby odpowiedź była oczywista.

- Nie sądzę, aby mieli wybór. Widzisz gdzieś inną drogę, przyjacielu?

Brwi Haagena podjechały w górę, w niemym zdumieniu. Rozejrzał się dookoła. Drogi wiodące z miejsca, w którym stali, na wschód, północ i zachód były puste i ciche. Otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, lecz nagle przez jego twarz przemknęło zrozumienie. Wyszczerzył zęby w najbardziej drapieżnym uśmiechu, jaki paladyn widział w swym życiu.

- Rzeczywiście, lordzie Gautenbach – powiedział tonem wskazującym na całkowite zdecydowanie – Nie widzę żadnej innej drogi.

Paladyn położył mu rękę na ramieniu.

- Niech Światło będzie z tobą – rzekł cicho – Tam, w dole i tam, po drugiej stronie.

Bracia Malleus stoją nadal w kręgu, nieruchomo. Nagle krąg ten rozświetla blask tak jasny, że stojący obok ludzie muszą zmrużyć oczy. Zupełnie jakby w materii świata otwarto bramy, przez które przedzierają się pulsujące strugi energii. Blask spowija pięciu paladynów - to rozbłyskuje pięć aur Światła. Unoszą pięści w górę i błogosławieństwa uderzają każdego z nich pięciokrotnie, raz za razem, niczym pioruny – ciężkozbrojni mężczyźni aż chwieją się pod ich mocą.

- Nie zawiedźmy ojca! Wkrótce go spotkamy! Czarna krew popłynie jak rzeka! – rzecze głosem dźwięcznym jak stal Gravis, którego błyszczące złotem oczy kontrastują teraz ze smagłą cerą i smolistą brodą.

-Chwała Światłu!

-Ulga niewinnym!

-Pożoga czeluści!

Gravis wychodzi z kręgu, kierując kroki ku zgromadzonym obok Gottfrieda ludziom.

- Uderzymy pierwsi – mówi swym niskim, wibrującym głosem z całkowitym spokojem – Przełamiemy ich szyki i otworzymy w nich przejście, a wtedy idźcie za nami i siejcie zniszczenie. Nie wcześniej. Nie później. Niech Światło was prowadzi.

Enneal potwierdza skinieniem głowy, lecz Haagen unosi pięść w oburzeniu.

-Jak to?! Cóż to? Nikt nie będzie…

Gravis odwraca się i odchodzi, nie zwracając uwagi na jego słowa.

- Zaczekaj, przyjacielu – uspokaja go Gottfried – Zaczekaj, a zobaczysz, iż jest to słuszna decyzja.

- Syn Lane’a nie będzie się krył za niczyimi plecami… nie pozwolę…

- Uwierz mi, bracia Malleus nie szukają chwały. Wierzaj mi jednak, oto jest młot, który spaść musi na kowadło Plagi. Zaprawdę, Światło musi widzieć ich nie jak pięciu ludzi, lecz jak jednego wojownika w pięciu ciałach. I błogosławi go, gdyż jest to wojownik niezachwiany w wierze i niezłomności. Spójrz i przekonaj się, dlaczego nazywają ich Pięścią Światła. A potem ruszajmy za nimi, będziesz miał swoją walkę, przyjacielu.

Pięciu paladynów ustawia się w szyku. Gravis i Inquisitio ściskają lśniące od magii tarcze, odpowiednio w prawej i lewej ręce, aby osłaniać pozostałych. Jednoręczne młoty przewleczone są przez ich nadgarstki skórzanymi pętlami. Celeres i Nicolaus trzymają w dłoniach swoje wielkie topory, błyszczące teraz nagromadzoną energią błogosławieństw. Delenitor ze swą owalną tarczą i czarnym młotem staje na końcu.

Uginają nieco nogi, biorą kilka głębokich oddechów, jakby mieli zanurkować w mroczną toń.

Czarne kowadło czeka na nich w dole.

- To szaleństwo! Dlaczego?! – odzywa się nagle głośno Polac – Dlaczego umierać tutaj, a nie w Lordaeronie? Dlaczego iść na pewną śmierć, gdy jesteśmy tak blisko? Blisko bram Dalaranu!

Kilku żołnierzy, których oddechy są ciężkie brzemieniem strachu, potakuje gorliwie.

Gottfried wskazuje na przytroczony do swego pasa Libram, a potem na płonące w dole Pyrewood, gdzie toczy się walka.

- „Najpierw żywi” – tak powiada kodeks. My nie wybieramy, my służymy. Dla was jednak krzyżują się tutaj ścieżki. Jesteście wolni, pozwólcie więc przemówić swej woli i wybierajcie to, co uważacie za słuszne. Ktokolwiek zejdzie z nami w dół, już nie powróci, o ile nie zdarzy się cud. Śmierć i coś gorszego od śmierci czekają na nas w Pyrewood. Nikt nie będzie wam czynił wyrzutów, jeśli odejdziecie teraz w pokoju, nie będzie ciążyć na was żadne brzemię winy, o ile sami się nim nie obarczycie.

- Czy nie ma w tobie… – próbuje coś powiedzieć zszokowany mag, lecz nie dane mu jest dokończyć. Paladyn spogląda na niego tak, że Polac milknie. Unosi dłoń i wykonuje gest, jakby chciał rozetrzeć i rozrzucić spoczywający w niej pył.

- Tam, w dole, umierają ludzie. Słowa przebrzmiały i uleciały z wiatrem. Teraz przemówią młoty Światła i wola człowiecza.

Enneal nachyla się ku Gottfriedowi i mówi cicho, niemal szeptem.

- To wszystko zdaje się układać w większą całość, bracie. Jest w tym coś, czuję to, niemal to widzę, lecz nie umiem tego wyjaśnić. Jakbyśmy stąpali po śladach, które dla nas zostawiono.

- Wiem – odpowiada równie cicho siwowłosy paladyn, ujmując w dłonie młot – Czuję tak samo. Tak samo… przekonajmy się zatem, po czyich śladach stąpamy… Niech światło cię prowadzi, bracie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz