środa, 14 kwietnia 2010

Lordaeron upada. Rozdział jedenasty: Pyrewood.

Haagen, syn Lane’a patrzy. Widok wypala się w jego źrenicach, przenika do umysłu, pędzi strugami krwi ku sercu i przyprawia je o szaleństwo. Wyschnięte usta. Wilgotne oczy. Oto przed nim Światło wypisuje dalszy ciąg wiadomości, którą otrzymał w komnacie gwardii.

Bracia Malleus uderzają. Walczą w ciasnym szyku, który otwiera się i zamyka z niepojętą szybkością w dziwnym, nieregularnym rytmie, niczym płatki drapieżnego kwiatu. Nieumarli nie spodziewają się takiego ataku, takiej furii – paladyni wbijają się w ich szeregi głęboko, niczym świetlista włócznia. Ciała wojowników Plagi dosłownie eksplodują, rozrywane energią egzorcyzmów, rozsiewając dookoła plugawe szczątki. Palący blask Świętego Gniewu rozchodzi się niczym fala uderzeniowa, rażąc całe tuziny żywych trupów, wygotowując każdą kroplę płynu w ich groteskowych ciałach i przesłaniając widoczność wznoszącą się w górę białą mgłą.

Nikt przy zdrowych zmysłach nie lekceważy nieumarłych. Są wśród nich bezmózgie, lecz drapieżne i niesłychanie szybkie ghule, które ożywia jedynie wiecznotrwały głód, i które nie są niczym więcej, niż groteskowymi marionetkami w rękach swego pana. To puste, przekształcone złowrogą magią ciała tych, których dusze dawno ciśnięto w Czeluść. Są tam też jednak wojownicy Plagi, w większości powstali z martwych żołnierze Lordaeronu, którzy walczą jak za życia, lecz nie straszne im rany, ani ponowna śmierć. Nieprzeliczone armie Plagi kierowane są żelazną wolą Króla Lisza, który bez trudu rozsiewa całun swych czarnych myśli z lodowego tronu Northrendu, ku Wschodnim Królestwom. Nagie kości, otwarte czaszki, przegniłe języki zwisające z odsłoniętych szczęk, puste, lecz przecież widzące oczodoły – sam widok przyprawia większość ludzi o szaleństwo.

Bracia Malleus są jednak doskonałą odpowiedzią na grozę Plagi. Oto wprawiona w ruch Machina Światła, niczym młyn, którego żarna mielą niewzruszenie zboże Cienia. Ciężkie topory Celeresa i Nicolausa rozmyte w jasne smugi świszczą przeraźliwie, krusząc tarcze, tnąc płyty zbroi, odrąbując członki.

Nieumarli otrząsają się w końcu z pierwszego uderzenia i próbują rozbić szyk paladynów, sparaliżować ową złowrogą machinę zniszczenia. Jest ich wielu, bardzo wielu, ich ostrza zdają się być wszędzie, szpony i kły ghuli przecinają powietrze, próbując dosięgnąć synów Valeriusa.

Drapieżny kwiat jednak gotów jest na przyjęcie ich wściekłości. Gdziekolwiek uderzają słudzy Plagi, tam spotyka ich mur obronny, przemieszczający się nieomylnie, z wiedzioną łaską Światłości precyzją. Miecze kruszą się jak suche patyki na lśniących pulsującą magią tarczach trzech paladynów. Gdy tylko zagrzmi na tarczy cios, ta jest już w innym miejscu, gotowa na kolejne uderzenie, po którym z kolei uderzają z mechaniczną precyzją młoty i egzorcyzmy. Tymczasem kwiat otwiera się i dwaj bliźniacy znów tną nieomylnie swymi toporami o długich drzewcach, by po chwili zanurzyć się ponownie pod schronienie pobłogosławionych tarcz swych braci. Stanowią jedność, stanowią całość. Są niczym opancerzona, kąsająca bestia, plująca ogniem, tnąca pazurami, na pozór ciężka, lecz przecież poruszająca się ze zwodzącą oczy szybkością.

Haagen ściska swój miecz. Patrzy, chłonąc każdą chwilę owego misterium. Dopiero gdy dostrzega, iż Gottfried i pozostałych dwóch paladynów ruszają naprzód, otrząsa się, a z jego gardła wyrywa się nieartykułowany ryk. Niewielu ludzi zostaje na wzgórzu, albowiem ci, którzy zobaczyli jak uderza Pięść Światła nie mają w sobie dość tchórzostwa, ni rozsądku, by nie dołączyć do bitwy.

Gdziekolwiek ostrze lub szpon zdołają się przedrzeć przez ruchomą zasłonę tarcz, tam zatrzymują je płyty zbroi. Gdziekolwiek ostrze dosięga mimo wszystko żywego ciała, tam rana goi się w jednej chwili, a jedyną tego oznaką są gruzły na zaciśniętych szczękach paladynów i krople potu na ich skroniach. Nieustający huk egzorcyzmów i pieczęci oraz ciągły blask zaklęć sprawiają, że synowie Valeriusa kierują się bardziej instynktem, niż zmysłami. Strugi oślepiającego złota spływają z Delenitora, gdy ten czerpie z niewyczerpanych źródeł Światła, lecząc siebie i swych braci, nim rany zdołają zakłócić ich wspólny rytm. Potężne mięśnie pracują bez wytchnienia, płuca zachłannie czerpią rozgrzane magią i pożarem powietrze. Bestia wrzyna się coraz głębiej w czarne łany, zostawiając za sobą sterty szczątków. Miniaturowa falanga Światła przedziera się przez zrujnowaną, płonącą palisadę do Pyrewood i brnie dalej, naprzód, w nadziei, iż dotrze do kogoś żywego.

Hałas czyniony przez paladynów zagłusza wszelki zgiełk bitwy. Wyrwa, jaką uczynili w szeregach nieumarłych bracia Malleus nie zdążyła się jeszcze do końca zamknąć, gdy uderzają w nią pozostali. Enneal i Gottfried, chroniący burzą Światła oba skrzydła. Beors, którego morgenstern szarpie i rozrywa ciała nieumarłych, jakby paladyna otaczała szara, najeżona kolcami wichura. Haagen walczy na czele, jego błyszczący odbitym światłem płonącej osady miecz niczym kosa w okrutnych żniwach kładzie pokotem atakujących nieumarłych. Gdy czarna krew obryzguje mu twarz, uderza niemal na oślep, ostrze tnie zbroje i kości, wojownik sunie miarowo do przodu, ostrożnie stawiając nogi, gdyż ziemia usłana jest fragmentami ciał, a błędny krok oznacza natychmiastową śmierć w tym tłumie. Pozostali żołnierze dwoją się i troją, próbując pozostać przy życiu i zdrowych zmysłach. Każdy, kto walczy blisko paladynów czuje, jakby ktoś wlał mu w żyły złoty ogień – niemal namacalne, niemal widzialne aury otaczające paladynów lśnią na skraju pola widzenia, dodając siły, odwagi i determinacji w obliczu ożywionej grozy, która w innych okolicznościach sparaliżowałaby większość z nich.

Dalarańczyk czuje się niemal nagi pośród tych zakutych w stal postaci, wymachujących ciężkim żelastwem. Chronią go tarczami i własnymi piersiami, lecz śmierć jest na wyciągnięcie ręki. Nigdy jeszcze nie znalazł się w ognisku bitwy i teraz pośród owego szaleństwa ogarnia go dziwna euforia, każde uderzenie serca jest uderzeniem wojennego bębna, gardło pali żywym płomieniem od wykrzykiwanych zaklęć, których rytmiczny zaśpiew ginie w hałasie starcia. Z małych portali czarniejszych od nocy wytryskują ciemnofioletowe włócznie, rażąc sługi Plagi. Ogniste kule skwierczą i piszczą dziko w locie, rozbijając się z hukiem na naznaczonych piętnem śmierci i przekleństwa ciałach, które rozpadają się, płonąc z trzaskiem.

Przed Haagenem wyłania się nagle olbrzymia, groteskowa postać. Niewyobrażalny smród niemal zwala go z nóg. Powykręcane, chaotycznie poskładane nekromancką magią i szwami o grubości sznura z wielu ludzkich ciał monstrum otacza wirujący rój robactwa, żerującego na wylewających się spomiędzy otwartych, przebijających przegniłą skórę żeber, wnętrznościach. Lewe ramię kończy się brunatnym od rdzy łańcuchem, który ze świstem przecina powietrze, niemal pozbawiając wojownika głowy. Bestia ma jeszcze dwie ręce – jedna z nich wyrasta jej niczym obrzydliwa narośl na plecach, dzierżąc zakrwawiony sierp, druga zaś ściska wielki topór, którym uderza konwulsyjnie, raz za razem. Jedyne oko, wytrzeszczone i pokryte bielmem, wpatruje się z nienawiścią w Haagena. Wojownik siecze mieczem, lecz klinga zaklinowuje się między żebrami. Nieumarła potworność zamachuje się toporem, lecz w tym momencie uderzają w nią dwa egzorcyzmy paladynów, gruchocząc czaszkę i jedną ze słoniowatych nóg. Istota chwieje się i z przeciągłym charkotem przewraca. Wojownik cudem unika zmiażdżenia przez ogromne cielsko i błyskawicznie przetacza się przez lewe ramię, gdy jednak próbuje wstać, dopada go dwóch nieumarłych. Szkieletowy wojownik bierze zamach dwuręcznym mieczem, lecz nim ostrze spada, szklisty szrapnel uderza w jego klatkę piersiową i eksploduje odłamkami lodu i kości, raniąc w wielu miejscach rozpaloną twarz Haagena, lecz cudem oszczędzając jego oczy. Z prawej strony nadbiega ze zwierzęcą szybkością ghul o długich szponach. Wybija się błyskawicznie i skacze, wiedziony instynktem krwi, chcąc rozszarpać gardło podnoszącego się z ziemi człowieka. Egzorcyzm Enneala z grzmotem odrywa prawe ramię potwora, siła uderzenia obraca go w powietrzu i ciska kłapiącego bezradnie szczęką w ciżbę nieumarłych. Haagen wstaje wreszcie i ciosem miecza przerąbuje na pół dwóch kolejnych wojowników Plagi, by odzyskać choć chwilowo kontrolę nad sytuacją.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz