czwartek, 10 czerwca 2010

Proroctwo Mosh'aru. Rozdział ósmy: Kaplica Nadziei Światła - c.d.

Gravis spojrzał mu prosto w oczy. Twarz paladyna zdawała się być odlana w twardym wosku. Nie drgnął ani jeden mięsień.

- Jeśli nie zabierzesz dłoni z mego ramienia, za chwilę będziesz krwawił.

Paladyn widział, jak strach walczy w tamtym z dumą i wściekłością. Miał nadzieję, że rozsądek zwycięży.

Nicolaus i Celeres stanęli w złowrogiej ciszy po prawej stronie Gravisa. Ich potężne, opancerzone sylwetki rzucały bardzo niewyraźne, długie cienie na błotnistą ziemię. Stali bez ruchu i bez słowa. Delenitor trzymał się z tyłu, bacznie obserwując otoczenie. Inquisitio nadchodził właśnie, obciążony pakunkiem, który przyleciał wraz z nimi ze Stormwind. Jednym spojrzeniem ocenił sytuację, ostrożnie postawił torbę na ziemi i podszedł od lewej strony, kładąc delikatnie, lecz wymownie, dłoń na rękojeści zawieszonego u pasa miecza.

Krzyżowiec nie zdołał wytrzymać spojrzenia Gravisa. Zdjął dłoń z jego ramienia. Opuścił głowę i splunął mu pod nogi, a potem błyskawicznie cofnął się półtora kroku i dobył miecza oszczędnym ruchem, równie pozbawionym elegancji, co znamionującym biegłego szermierza.

Paladyni nie poruszyli się. Wokół zapadła cisza. Od strony kaplicy zbliżało się kilku rosłych krzyżowców, w tym jeden znaczniejszy, sądząc po drogocennej zbroi płytowej i atłasie szkarłatnego płaszcza. U pasa po lewej stronie kołysał mu się libram w czarnej oprawie inkrustowanej srebrem. Po prawej zaś wisiał młot bojowy.

- Nie powinieneś pochopnie wyciągać broni - powiedział Gravis tonem zimnym, niczym wiatr w Dun Morogh.

- Wy zaś, heretycka zbieranino, nie powinniście się tu zjawiać, plując nam w twarze waszymi plugawymi barwami - rzekł mężczyzna w atłasowym płaszczu, który stanął obok swego podwładnego, dokładnie naprzeciwko Inquisitia. Jego głos był niski i spokojny - Czerń i złoto. Mordercy niewinnych i czciciele demonów!

Teraz wszyscy już wiedzą, przeczuwają, że krew zabarwi za chwilę błoto. Jest to swoisty rodzaj przedłużającej się nieznośnie chwili, znanej doskonale wszystkim ludziom oręża. Mężczyzna z dobytym mieczem cofa się jeszcze odrobinę i tnie, ostrze przecina ze świstem powietrze. Nity zbroi Gravisa w jednej chwili rozbłyskują zimnym światłem, on sam zaś wykonuje krok, który zdaje się przynależeć do dziwnego tańca. Wszystko dzieje się w ułamku sekundy. Lewa dłoń w pancernej rękawicy przechwytuje ostrze i odgina je gwałtownie w bok, prawa zaś uderza z głuchym odgłosem wybijanych zębów i pękającej kości w twarz krzyżowca, który pada bez czucia w szare błoto.

Dźwięczy broń dobywana z pochew. Oczy stojącego naprzeciwko Inquisitia paladyna krucjaty rozbłyskują zlotem, a po jego zbroi prześlizguje się świetlista pręga pieczęci. Pięciu paladynów zbija się w szyku bojowym. Pieczęcie Światła syczą także na ich pancerzach.

- Mordercze psy! - ryczy paladyn krucjaty - Zapłacicie za Szkarłatny Klasztor, tu i teraz!

Z tyłu, z namiotów nadbiegają w pośpiechu kolejni mężczyźni w szkarłacie. Wszyscy dzierżą obnażone ostrza.

- Słudzy Światła nie stają naprzeciw siebie w polu - mówi Gravis tym samym stalowym i spokojnym tonem, jakby nie dzieliły ich wszystkich zaledwie chwile od nieubłaganej rzezi.

- „Tym, którzy paktują z Cieniem, żyć nie dozwolisz…” - odwarkuje paladyn krucjaty, a w jego oczach gorzeje zloty pożar.

W gęstniejąca ciżbę krzyżowców wbija się ciało wielkiego, krępego bojowego barana. Jeździec jest barczystym, zbrojnym krasnoludem w zbroi płytowej i barwach Świtu. Za nim nadjeżdża dwóch kolejnych jeźdźców, a także grupa spieszonych zbrojnych, wszyscy w takich samych tabardach.

- Korzystacie wszyscy z gościnności Srebrzystego Świtu! - krzyczy krasnolud głosem donośnym, pewnym siebie i nie znoszącym sprzeciwu. - To ziemia uświęcona krwią męczenników! Złóżcie natychmiast broń i rozejdźcie się, a Świt spojrzy łaskawie na waszą przewinę!

Wśród krzyżowców rozlega się szmerek niepewności. Na ich twarzach widać rozbudzone pragnienie krwi i obawę przed konsekwencjami dania upustu owej żądzy. Wystarczy teraz jedno słowo lub gest, by szala przechyliła się na którąś ze stron.

Paladyn Krucjaty patrzy pogardliwie na krasnoluda i nie chowa bynajmniej młota.

- Użyjesz przeciwko nam swych plugawych orkowych przyjaciół? - mówi tonem ociekającym dławiącą pogardą. - Ubraliście te krwiożercze, nieczyste bestie w wasze tabardy i sprzymierzyliście się z nimi. Pluję na wasze porządki!

Brodatą twarz Krasnoluda wykrzywia grymas wściekłości. Chwyta za ciężki, okuty srebrem róg, który nosi u pasa i w tym momencie dwóch krzyżowców rzuca się ku niemu, próbując ściągnąć z barana, który staje dęba i beczy ogłuszająco. Wydaje się, ze nic już nie przeszkodzi krwawej łaźni. Bracia Malleus zbici w swoim szyku obserwują otoczenie uważnie, oczami błyszczącymi spod wizur hełmów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz