wtorek, 29 czerwca 2010

Uldaman. Rozdział drugi - Zlecenie

Archaedas śni swój sen.

Widzi zakapturzonego człowieka w wielkiej, wykutej w górze sali, wypełnionej księgami od mozaikowej posadzki aż po niebotyczne sklepienie.

Kilkunastu krasnoludów krąży po owej ogromnej bibliotece, lecz jej rozmiary sprawiają, iż wydaje się ona niemal pozbawiona wszelkiej żywej obecności. Barczysty mężczyzna odziany w szary płaszcz góruje nad starszym krasnoludem, wpatrując się w niego w zamyśleniu.

- Dlaczego my? Czy Liga Odkrywców nie ma wystarczająco wielu walecznych krasnoludów na swe usługi? Dlaczego chcecie w to mieszać paladynów, w dodatku ludzkich paladynów?

Krasnolud kręci niecierpliwie głową i rozgląda się z niepokojem, jakby podejrzewał, iż cienie rzucane przez lampy biblioteczne są w istocie świadectwem czających się w pobliżu szpiegów.

- Mówiłem przecież: prospektorzy, których wysłaliśmy na miejsce zaginęli wraz z całymi ekipami archeologicznymi. Podobnie jak trzech krasnoludzkich najemników, których wynajęła Liga, chcąc dowiedzieć się co stało się z prospektorami. Nie wiemy co się tam…

Mężczyzna wzdycha z wyrzutem. Jego głos brzmi łagodnie, lecz stanowczo.

- Mój przyjacielu. Jeśli oczekujesz pomocy, powinieneś zaoferować więcej szczerości. Skoro chcesz, bym wysłał moich braci w miejsce, o którym mowa, żądam wszelkich informacji, jakimi dysponujesz. Tu i teraz.

Krasnolud patrzy w ukryte pod kapturem oczy, po czym gestem zachęca człowieka, aby schylił głowę jeszcze bardziej ku niemu. Mężczyzna posłusznie wykonuje ten gest.

- Posłuchaj więc uważnie, sługo Światłości. Wierzymy, iż odnaleźliśmy jeden ze Skarbców Stwórców…

- Stwórców… ?

- Tytanów, człowieku. Tytanów. Żeglarzy. Rzeźbiarzy Światów. Pogromców Bogów. Mają setki imion w setkach języków i setki historii w setkach legend. Szukaliśmy ich siedzib w całym Azeroth.

Zakapturzony mężczyzna kiwa głową.

- Wiem o czym mówisz. Kontynuuj.

- Ktoś nas ubiegł. Przeklęci renegaci. Słudzy Ragnarosa. Klan Ciemnego Żelaza. Ostatnią rzeczą, jaką ktokolwiek o zdrowych zmysłach chciałby widzieć, jest wiedza Tytanów w rękach Pana Ognia.

Człowiek przez mgnienie oka wygląda, jakby chciał otworzyć usta w zdumieniu, lecz po chwili na jego oblicze wraca całkowite opanowanie.

- Liga nie chce, by po Ironforge rozniosła się wieść, co się tam dzieje, czym jest to miejsce. Nie chce tego również Jego Wysokość, jeśli dobrze mnie rozumiesz, szlachetny panie.

- Czego zatem chcecie od nas?

- To oczywiste – krasnolud wzrusza ramionami – Macie dostać się do wnętrza góry, rozprawić się z Ciemnym Żelazem oraz panoszącymi się tam troggami i przebić się do centrum Skarbca. Nie muszę chyba tłumaczyć, jak bardzo cenne są dla nas wszelkie informacje, które mogą się tam znajdować.

- Tak. Zaiste, proste – rzuca z przekąsem człowiek. – Dlaczego jednak mielibyśmy się angażować w cudzą wojnę?

- Ach, w rzeczy samej. Targi – krasnolud uśmiecha się ironicznie – Pozwól mi wyłuszczyć owe przyczyny. Po pierwsze, Liga jest bogata. Hojnie finansowana przez zamożnych notabli i kupców Khaz Modan. A także pozostająca w znakomitych stosunkach z Jego Wysokością. Osoba rozsądna jak ty panie, z pewnością doceni wagę owego argumentu. Po drugie, obawiam się, iż wojny Ragnarosa są także waszymi wojnami… Po trzecie, ciekawość. Czyż nie chcecie jako pierwsi ujrzeć wnętrza skarbca Stwórców?

Mężczyzna prostuje się i teraz widać wyraźnie jak bardzo góruje nad krasnoludem.

- Przemyślę to – rzecze cicho – Dam ci znać wkrótce.

- Będę czekał. Jednak pamiętaj, że nie mamy wiele czasu.

Człowiek skłania lekko głowę i odchodzi w kierunku potężnych, otoczonych wielkimi kolumnami galerii, gdzie stoją rozmaite egzemplarze historii naturalnej, dokumentujące działania Ligi Odkrywców w całym Azeroth. Tędy prowadzi droga do Koła – głównej arterii Ironforge.

Krasnolud wzdycha ciężko, odprowadzając wzrokiem oddalającego się człowieka. W pewnym momencie kątem oka zauważa dziwne poruszenie, jakby cień zalegający tuż obok niego drgnął, oderwał się od innych cieni i zniknął. Czuje muśnięcie powietrza na policzku, lecz gdy zwraca głowę w tamtym kierunku, nie widzi nic poza regałami z tysiącami tomów i zwojów.

Zakapturzony mężczyzna przeszedł powoli wzdłuż galerii, wyraźnie zamyślony. Nie zwrócił nawet uwagi na imponujące artefakty i dziwaczne szkielety rozmieszczone tu przez Ligę Odkrywców jako dowód swej aktywności. Aktywności która nie sprowadzała się jedynie do mogącej czasem sprawiać wrażenie pogoni za mrzonką poszukiwania zagubionej w czasie prawdy o pochodzeniu krasnoludzkiej rasy.

Po opuszczeniu galerii Ligi człowiek ruszył wzdłuż Koła, zatłoczonego o każdej porze dnia i nocy. W gruncie rzeczy w Ironforge panowała wieczna noc. Lub raczej, jak powiedzieliby inni, wieczny dzień, gdyż ogromne miasto rozświetlone było przez całą dobę licznymi pochodniami i latarniami.

Jak w każdym wielkim mieście, tu jednak również istniały mroczne zaułki, miejsca, w które nie należało się zapuszczać bez odwagi w sercu i oręża w dłoni. W Ironforge jednym z takich miejsc były Wymarłe Jaskinie – wilgotne, pełne podejrzanych zakamarków, spelunek i nor, gdzie nie postała nigdy stopa uczciwego krasnoluda, gdzie można było znaleźć wszelkie zakazane przyjemności, gwałtowną rozkosz i nie mniej gwałtowną śmierć. Strażnicy rzadko zapuszczali się w ów labirynt. Między siłami porządku Ironforge a zamieszkującymi Jaskinie rzezimieszkami, najemnymi asasynami, warlockami, handlarzami substancji odurzających i trucizn oraz wszelkim towarzystwem, o którym powiedzieć „podejrzane” byłoby eufemizmem na miarę nazwania Stormwind „sporą mieściną”, panowało kruche zawieszenie broni, z którego obie strony umiały czerpać niemałe korzyści.

Tutaj właśnie kierował swe kroki zakapturzony mężczyzna. Za nim zaś podążał bezszelestnie cień.

W Wymarłych Jaskiniach jednak nawet cienie nie są bezpieczne…

Krasnolud miał na sobie czarny skórzany kaftan nabijany czarnymi ćwiekami oraz skórzane spodnie. Jego spojrzenie było twarde i uważne, ruchy zaś miękkie i pełne precyzji. Wydawał się być doskonale świadomy swego ciała i swego otoczenia. Obserwował człowieka, który powolnym krokiem zanurzył się w mrok Jaskiń. Spokojnie wkroczył tam za nim, lecz niemal w tej samej chwili poczuł na gardle zimną stal.

Stanął zupełnie nieruchomo, posłuszny instynktowi i wyuczonym odruchom. Zdumienie, raczej niż strach, odjęło mu mowę. To się nie mogło zdarzyć!

- No no no no… – zacmokała cicho z dezaprobatą zamaskowana postać, jedną dłoń zaciskająca na ustach przybysza, drugą zaś dzierżąca sztylet, którego ostrze opierało się o pulsującą przyspieszonym rytmem arterię – Ta dzisiejsza młodzież… oczy w dupie, co?

Potężne dłonie zacisnęły się mocniej, a na szyi schwytanego zalśniła kropelka krwi. Ten ostatni jednak nie drgnął nawet, doskonale świadomy sytuacji, w jakiej się znalazł i reguł gry, jakie w niej obowiązują.

- Przekażesz swoim panom z Ligi trzy informacje. Po pierwsze, żyjesz tylko dlatego, że tak chce Zakon. Po drugie, Zakon nie ceni kontrahentów, którzy próbują go szpiegować, a ci, którzy robią to w tak nieudolny sposób, obrażają go w dwójnasób. Po trzecie, decyzję przekażemy wam we właściwym czasie i miejscu, o których my zadecydujemy. Zrozumiałeś?

Tamten jedynie skinął głową.

- Doskonale. W takim razie miłych snów.

Dłoń spoczywająca na ustach ześlizgnęła się pod podbródek i gwałtownym ruchem nacisnęła punkt między szczęką a tchawicą. Ciało natychmiast zwiotczało. Krasnolud, którego kształty ukryte były w cieniu, przeniósł nieprzytomnego w pusty zaułek i ponownie zanurzył się w ciemność.

Zakapturzony mężczyzna oparł się o ścianę jaskini w umówionym miejscu i czekał, z dłonią na głowni ukrytego pod szatą miecza. Nie czuł się tu swobodnie, dlatego wpatrywał się w półmrok ze zdwojoną czujnością.

- Pozdrawiam cię, Wielki Mistrzu. Co sądzisz o tej propozycji?

Gottfried drgnął i odwrócił się w stronę, z której dobiegał głos. Tuż obok niego, niczym za sprawą magicznej sztuczki, wyłoniła się barczysta, choć niewysoka postać. Krasnolud również opierał się plecami o szorstką ścianę. Nie patrzył na paladyna, lecz jego uważne oczy miarowo omiatały otoczenie, niczym czarne lampy przebijające mrok. Ubrany był w skórzany, matowy kaftan i spodnie, a jego garderoba pełna była pasków, uchwytów i kieszeni oraz innych tajemniczych akcesoriów. Wszystkie metalowe elementy były oksydowane i nie odbijały światła, podobnie jak ostrza licznych, ukrytych teraz sztyletów. Głowę osłaniała mu czarna, nabijana ćwiekami skórzana czapka, na twarzy zaś nosił chustę, spod której wyzierały jedynie przenikliwe i czujne oczy oraz wąski pasek ciemnego czoła. Choć w jego wspólnej mowie słychać było ślady krasnoludzkiego akcentu, jego głos nie brzmiał w charakterystyczny dla mieszkańców Khaz Modan sposób. Był łagodny, cichy i spokojny, choć w owym spokoju dźwięczała stal.

Paladyn, wyraźnie niezadowolony, zmarszczył brwi.

- Wulfdar. Bracie. Wiesz, że nie lubię gdy to robisz.

Krasnolud nie spojrzał na niego, bezustannie omiatając otoczenie wzrokiem. Jedna z jego dłoni spoczywała na rękojeści broni ukrytej w uchwycie kaftana, druga, na przemian otwierająca się i zaciskająca w pięść, eksponowała rękawicę o żelaznych ćwiekach.

- Wybacz mi mistrzu. Jesteśmy w Wymarłych Jaskiniach. W tym miejscu nie należy zwracać na siebie uwagi. Czy dobiłeś targu z Ligą?

- Niczego nie obiecałem. Mam wątpliwości co do tego… kontraktu, Wulfdarze.

Krasnolud niemal niedostrzegalnie skinął głową.

- Rozumiem, mistrzu. To nie jest teren Zakonu. To nie są sprawy Zakonu. Jednak Liga jest potężna i bogata. Dobrze jest mieć potężnych przyjaciół. Bogatych również.

Paladyn skrzywił się z niesmakiem.

- Nie jesteśmy najemnikami!

- Ciszej, mistrzu… – krasnolud aż ugiął krótkie nogi, a jego dłoń zacisnęła się mocniej na rękojeści sztyletu – Nie. Nie jesteśmy. Jednak musimy jeść. Spać. Kupować broń. Konie. Mikstury. Zakon jest ideą, lecz ma także żołądki. Wsparcie Kościoła jest niepewne. Sam wiesz, mistrzu, że Zakon ma wielu wrogów czyhających na jego upadek i gotowych skonfiskować jego dobra. Wasze majątki, włości zostały w Lordaeronie, a…

Gottfried machnął niecierpliwie ręką.

- Wiem, co się stało z naszymi dobrami. Wspomnienia są wciąż świeże. Zaprawdę, nie musisz mi tego przypominać.

Krasnolud westchnął i milczał przez chwilę.

- A zatem musisz mi przyznać rację, mistrzu. Zakon nie może polegać na dobrej woli tego, czy innego dostojnika. Musimy mieć własny majątek i dobrze go zainwestować. Musimy się ubezpieczać. Liga oferuje nam szansę, na zabezpieczenie naszych interesów na wiele lat.

Gottfried odwrócił się i spojrzał na krasnoluda.

- Powiedz mi szczerze, Wulfdarze. Szczerze. Czy chcesz, byśmy to zrobili, gdyż troszczysz się o dobro Zakonu? Czy też dlatego, że twe serce pożera ciekawość, podobnie jak serca przywódców Ligi?

- W grę wchodzą obie przyczyny – odpowiedział bez wahania krasnolud – Od tysięcy lat próbujemy dociec do naszych korzeni, dowiedzieć się czym jest nasze dziedzictwo, ile prawdy jest w legendach. Jestem dzieckiem mego ludu i nigdy się go nie wyprę, mistrzu. Jestem kim jestem. Jednak, jak sam mi kiedyś powiedziałeś, każdy służy Światłu wykorzystując talenty, którymi go ono obdarzyło. Mojej wierności i oddania nikt nie ma powodu kwestionować.

- I nikt ich nie kwestionuje, bracie – odparł równie zdecydowanie Gottfried. – Zrozum jednak, że dobro Zakonu leży w moich rękach. To ciężkie brzemię. Muszę rozważyć wszelkie za i przeciw, nim podejmę decyzję.

- Rozważ zatem jeszcze Ciemne Żelazo. Ragnarosa. I politykę, mistrzu, jak zawsze. Każda potężna organizacja pragnie utrzymać i zwiększyć swą potęgę. Każda organizacja powołana do odkrywania sekretów, strzeże ich zazdrośnie. Liga ukrywa to, co dzieje się w Uldamanie. Jest przerażona. Ukrywa to nawet przed królem. Szlachta Bronzebeardów błądzi w ciemnościach. W samej Lidze panuje niepokój. Wykonuje się nierozważne ruchy. Dwóch zbyt gadatliwych prospektorów gdzieś ostatnio zniknęło. Cóż, w sztolniach i na terenach wykopalisk łatwo o wypadek, jak sądzę…

- A co się tam dzieje? W Uldamanie?

- Przypuszczam, że tego można dowiedzieć się tylko w jeden sposób. Pamiętaj, mistrzu. Przyjaciele. Pieniądze. Długi wdzięczności. Lub nowi wrogowie, którzy mają długie ręce.

- Skąd mamy wiedzieć, czy i nam nie przydarzą się wypadki, gdy już wykonamy swoją pracę dla Ligi?

Maleńkie zmarszczki zaznaczyły się w kącikach ust krasnoluda. Uśmiechał się w ciemnościach.

- Oni są potężni, lecz nie głupi, mistrzu. Liga Odkrywców nie pójdzie na wojnę jednocześnie z zakonem wojennym Światła i Dworem Ravenholdt. Może nie jestem już w gildii, ale wciąż mam tam wielu przyjaciół.

Zapadła cisza, zakłócana jedynie kapaniem wody gdzieś obok i odległymi odgłosami wielkiego miasta. W końcu paladyn przemówił.

- Zakon wkroczy do Uldamanu. Niech Światło nas prowadzi.

Krasnolud po raz pierwszy na moment odwrócił głowę i zwrócił swe spojrzenie ku paladynowi. Po raz pierwszy też w jego głosie zabrzmiała jakakolwiek emocja.

- Mistrzu. Czy poślesz mnie tam?

- Nie, Wulfdarze. Wiem, jak bardzo chciałbyś ujrzeć tamto miejsce. Jednak skoro mamy uderzyć w trzewia góry, niech uderzy w nie pięść

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz