niedziela, 13 czerwca 2010

Proroctwo Mosh'aru. Rozdział ósmy: Kaplica Nadziei Światła - c.d.

Wnętrze kaplicy wyglądało znacznie przestronniej, niż można by się spodziewać, patrząc na jej sylwetkę. Stary budynek nosił ślady licznych napraw i przeróbek. Całość sprawiała osobliwe wrażenie – niczym wiekowe, ciemne drzewo, które otaczało się przez lata pancerzem słojów, próbując uniknąć jakiegoś ponurego przeznaczenia. Brak okien i ogólna solidność wzmocnień wyraźnie sugerowały, iż miejsce to jest obecnie bardziej fortecą, niż miejscem kultu. Tak było w istocie.

Przy wrotach stało dwóch ludzkich nieruchomych gwardzistów w barwach Srebrzystego Świtu. Pod ścianami ciche rozmowy toczyli ludzie w zbrojach i szatach, w szkarłacie i czerni. Na środku natomiast ustawiono duży, prosty drewniany stół, za którym zasiadły cztery osoby. Przepych ich szat i pancerzy mocno kontrastował z ascetycznym wnętrzem i świadczył aż nadto wyraźnie, iż ma tu miejsce spotkanie wielkiej wagi.

Plecami do drzwi kaplicy siedziała długowłosa brunetka o ostrych, lecz regularnych rysach, mocnej szczęce i ciemnych oczach. Na ciężkiej, zbroi pokrytej symbolami inkwizytorskimi Świętego Światła nosiła szkarłatny tabard Krucjaty. Spokój jej spojrzenia i stanowczość głosu znamionowały kogoś przyzwyczajonego do sprawowania władzy.

- Plaga rozlewa się niczym czarne morze, komendancie. Tutaj i w całym Azeroth. Wiesz, podobnie jak ja, co to oznacza. Horda ma pretekst, by ruszyć do boju… orkowie, trolle, ludzie-byki…

- Taureni – przerwał jej siedzący naprzeciwko mężczyzna. Komendant Eligor Dawnbringer miał niemal 50 lat, lecz wyglądał znacznie młodziej, ze swymi jasnymi włosami opadającymi na ramiona i przystojnym obliczem o regularnych rysach. Nosił drogocenną zbroję podobną do swej rozmówczyni. Jego tabard zdobiły czerń i srebro Świtu, choć komendant dowodził frakcją zakonu, zwaną Bractwem Światła, o której powiadano, iż jest ona nieprzejednana w walce niczym Szkarłatna Krucjata, lecz pozbawiona jej głupoty, ślepego fanatyzmu i braku przywództwa.

Kobieta w paladyńskiej zbroi machnęła niecierpliwie dłonią. Jej twarz wykrzywił grymas pogardy i obrzydzenia.

- Wszystko jedno! Cała Horda to obrzydliwe, niechlujne plugastwo…

Dawnbringer pochylił się nieco do przodu. Był wyraźnie rozdrażniony.

- Brakuje ci taktu, lady Marjham. Nie mogę powiedzieć, aby mnie to dziwiło. Masz jednak rację, że Horda będzie zmuszona działać. I nie tylko Horda. Wystarczy się rozejrzeć – oni już przybywają, wojownicy z najdalszych zakątków Azeroth.

- Zbyt niewielu i za późno. Tama została już przerwana. Nie jesteśmy niczym więcej, niż wybojem na drodze Plagi.

- A więc dlaczego tu przybyliście? Cóż nam czynić, skoro nie ma nadziei? – rozdrażnienie komendanta wydawało się narastać.

Marjham, jedna z najwyżej postawionych osobistości w Krucjacie, milczała przez chwilę. W jej oczach pojawił się dziwny błysk. Wreszcie, z wahaniem i bardzo cicho, przemówiła.

- Jest jeszcze… Niosący Popiół. Ashbringer.

Paladyn zerwał się na równe nogi z chrzęstem zbroi. W kaplicy urwały się rozmowy i zapadła absolutna, zdawałoby się, cisza. Cisza, zwiastująca burzę. Gdy się odezwał, jego głos drżał z gniewu.

- A więc po to tu przybyliście?! By zawładnąć czymś, co jest powodem istnienia Świtu i przyczyną upadku Krucjaty?! Zaprawdę, twoje słowa otwierają stare rany, moja pani! Ashbringer nie żyje i nie pojawi się nikt zdolny go zastąpić! Mograine Młodszy to jabłko, które upadło daleko od jabłoni. W niczym nie przypominał swego ojca. Doskonale zdajesz sobie z tego sprawę. Przecież to twoje dowodzenie doprowadziło do śmierci Wielkiego Lorda Krucjaty Mograine’a. I to twój wpływ skłonił pogrążone w żałobie dziecko do próby odzyskania miecza. Dziecko, które wyrosło na mężczyznę, nie posiadającego w swym sercu niczego, poza pragnieniem zemsty i nienawiścią. I po co to wszystko?! Nie jesteście bliżej odzyskania miecza, niż byliście pięć lat temu.

Dawnbringer oparł potężne pięści o stół i pochylony wygłaszał swą tyradę tonem dźwięcznym i twardym jak stal, w którą był zakuty.

- Myślicie, że zdobycie Niosącego Popiół w jakiś sposób zmieni losy tej wojny?! Pozwól, że zdradzę ci pewien sekret, milady. Potęga Ashbringera pochodzi od tego, kto jest w stanie go dzierżyć…

Paladyn pochyla się jeszcze niżej, jakby rzeczywiście chciał dyskretnie przekazać jakiś sekret, choć wszyscy w wielkiej sali wsłuchują się w jego słowa. Słowa, które zdają się teraz płynąć z wielkiej oddali, z odległej przeszłości.

- Ja tam byłem… byłem świadkiem, Marjham… Widziałem, jak wypala świętym ogniem całe legiony nieumarłych, zanim jeszcze wyjął go z pochwy… Niestety, twoja znajomość historii jest boleśnie niewystarczająca…

Teraz w głosie Dawnbringera pojawia się groźba.

- Radzę ci nie poruszać więcej tego tematu, pani. Zdaj sobie sprawę, gdzie jesteś, albo poinformuję lorda Fordringa i jego rycerzy, że nie przebywacie tu już na przyjacielskich warunkach. Jestem pewien, że z wielką przyjemnością wziąłby na siebie zadanie dopilnowania twojej… pokuty.

To dziwne, lecz wydaje się, że cisza, jaka zapadła w kaplicy po tych słowach jest jeszcze głębsza i bardziej złowroga. Na twarzy lady Marjham pojawia się najpierw niedowierzanie, a potem oblewa ją rumieniec gniewu. Ludzie Krucjaty i Świtu spoglądają na siebie z mieszaniną wrogości, niepewności i obawy.

Wybuch, który zdaje się nadchodzić nieubłaganie, nie następuje, albowiem w tej samej chwili zza bramy dochodzą głos rogu i liczne, pełne gniewu krzyki. W jednej chwili spojrzenia wszystkich, zarówno Krzyżowców, jak i przedstawicieli Świtu, kierują się ku masywnym odrzwiom.

- Co się tam dzieje?! – krzyczy Dawnbringer, wybiegając zza stołu. – Grają na alarm! Wszyscy do broni! Otworzyć bramę!

W kaplicy eksploduje brzęk wyciąganych mieczy, młotów i toporów.

Strażnicy odblokowują ogromne rygle.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz