poniedziałek, 14 czerwca 2010

Proroctwo Mosh'aru. Rozdział ósmy: Kaplica Nadziei Światła - c.d.

Kiedy gwardziści, nobilowie, dowódcy, magowie i pozostałe osoby obecne w kaplicy wysypują się na zewnątrz, ich oczom ukazuje się niezwykły widok.

Na szarym, rozmiękłym błocie i wbitych w niego deskach, udających stabilne i suche przejścia, zacieśniają się wokół siebie trzy ludzkie (i nie tylko) pierścienie. W środku, tworząc najeżony bronią krąg, stoi bez ruchu pięciu zakutych w stal paladynów. Ich zbroje aż lśnią od nagromadzonych i gotowych do użytku energii. Otacza ich bezładny tłumek kilkunastu zbrojnych ludzi w szkarłatnych barwach – ich broń również jest obnażona, ostrza w wiecznym półmroku Krain Plagi wydają się równie szare, jak ziemia pod ich stopami i wiszące nisko niebo. Część z nich zwrócona jest ku pięciu osaczonym zakonnikom, ale większość obróciła się na zewnątrz, gdzie formuje się coraz liczniejszy pierścień postaci, pieszych i konnych, w czarno-srebrnych tabardach Świtu. Są wśród nich orkowie oraz dwóch trolli uzbrojonych w długie włócznie. Jeszcze dalej, w bezpiecznym zasięgu, formuje się tłumek gapiów – knechci, nosiwody, giermkowie, słudzy, zbrojni nieprzynależni do żadnej z formacji, próbują ocenić sytuację.

Krasnolud w barwach Świtu podnosi się właśnie z ziemi, ściskając ciemny róg, którym najwyraźniej dał przed chwilą sygnał do broni. Jego baran beczy i drobi niecierpliwie kopytami, ktoś trzyma go za uzdę i próbuje uspokoić. Konni towarzysze krasnoluda odepchnęli Krzyżowców, ich pierścień w tym miejscu przerwał się i przemieszał niebezpiecznie z wojownikami Srebrzystego Świtu. Słychać krzyki i warknięcia gotowych do walki mężczyzn. Zapach strachu i nadchodzącej rzezi wisi tu aż nazbyt wyraźnie w powietrzu.

Rozgniewany Eligur Dawnbringer wydaje z siebie ryk, którzy z łatwością przebija się przez ogólną wrzawę.

- Co się tu dzieje, na Święte Światło?!! Broń do pochew!! Wszyscy!

Wahanie. Pat. Dziesiątki spojrzeń przecinają się nieufnie. Nikt nie chce być pierwszy.

Brunetka, która przed momentem została znieważona przez komendanta Bractwa Światła, bezpardonowo przepycha się przez rosłych mężczyzn. Jej zbroja, jej charyzma, jej reputacja i pozycja w hierarchii Krucjaty sprawiają, że tłumek rozstępuje się przed nią. Zatrzymuje się przed paladynem w atłasowym płaszczu.

- Co się tu dzieje, Eerold ?! Jakim prawem wyciągasz broń bez rozkazu na poświęconej ziemi?!

Mężczyzna zachowuje kamienny spokój. Wskazuje dłonią na otoczonych paladynów stojących nadal bez ruchu w obronnym szyku. Jego głos przeniknięty jest zimną nienawiścią.

- Spójrz na ich tabardy, milady! Te psy ważą się otwarcie nosić heretyckie barwy w obecności braci zakonnych! Te bastardy demonów pysznią się swymi zbrodniami i grożą naszym ludziom. Pobili do nieprzytomności Bertolda, który stracił w Klasztorze dwóch braci!

Dawnbringer roztrąca ludzi Świtu, Krzyżowców i zbliża się do wewnętrznego kręgu.

- Powiedziałem, broń do pochew! Wolicie szubienicę?!! Kata?!!

- Słyszeliście! – okrzyk lady Marjham jest niczym smagnięcie biczem.

Dopiero teraz rozkaz wydaje się nabierać znaczenia. Rozlega się wydłużony, metaliczny jęk, gdy zgromadzeni mężczyźni posłusznie, lecz z ociąganiem, chowają broń.

Paladyni nadal stoją bez ruchu.

- Wy również! – rzuca Dawnbringer. – Jesteście na świętej ziemi.

Inquisitio opuszcza nieco tarczę, jego oczy lśnią zza wąskiej wizury hełmu.

- Zaiste. Przyjęto nas tu jak na święte miejsce przystało – głos brzmi głucho i matowo.

Komendant podchodzi bliżej. On sam również schował już broń.

- Nic wam tu nie grozi, słudzy Światła. Macie moje słowo. Schowajcie oręż.

Bracia Malleus stoją nieruchomo. Wreszcie Gravis opuszcza tarczę i zawiesza swój jednoręczny młot na pętli u pasa. Pozostali idą w jego ślady.

- A teraz chcę usłyszeć co się tu stało – powiada Dawnbringer lodowatym tonem. – Z jakiegoż to powodu nasi goście otoczeni zostali przez innych naszych gości, przy czym jedni i drudzy dobyli oręża?

Wojownicy Świtu wycofują się na tyle, by Krzyżowcy mogli mieć więcej swobody. Widać jednak, iż nadal zachowują czujność. Z oddali słychać tętent kopyt – to zaalarmowany odgłosem rogu oddział konny Świtu nadjeżdża ku kaplicy. Zakonnicy w szkarłatnych barwach są tu w wyraźnej mniejszości. I coraz wyraźniej zdają sobie z tego sprawę.

Paladyn nazwany przez Marjham Eeroldem dumnie unosi głowę.

- Ci tutaj noszą barwy zakonu, który Krucjata ogłosiła heretyckim…

- Nasz zakon nie uznaje teologicznego autorytetu Krucjaty – odpowiedział natychmiast Gravis – Nie wam sądzić naszą doktrynę, albowiem sami przez wielu poczytywani jesteście za heretyków.

Przez tłum Krzyżowców przebiega szmerek wściekłości.

- Nie tylko doktrynę waszą sądzimy, ale czyny wasze – twarz Eerolda wykrzywił gniew – Czyż to nie zbiry w barwach tego waszego tak zwanego zakonu wymordowały braci naszych i siostry w Szkarłatnym Klasztorze? Jesteście zgrają morderców i apostatów, zaprawdę, sznur szubieniczny byłby dla was łaską!

- Podobni wam szaleńcy i fanatycy próbowali postawić nas wiele razy przed trybunałem Światła w Stormwind – odrzekł Inquisitio – Wiesz dobrze, że nigdy nie doszło do procesu, nie ma żadnych dowodów…

- Nie obchodzą mnie wasze zatargi, ni obrzucanie się oskarżeniami o herezję! – przecina spór Dawnbringer. – Respektujemy tu wyroki Wielkiej Katedry, nie waszych zakonów. Walczymy tu z plagą, nie mamy czasu na egzegezę teologicznych pism. Stoicie jednak na świętej ziemi i wyciągnęliście przeciwko sobie oręż. Chcę wiedzieć jak do tego doszło.

- Powiem ci, bracie – rzuca do niego Eerold . Słowo „bracie” wypowiada tak, jakby było ono najbardziej zjadliwą obelgą. – Obrazili moich ludzi, a gdy jeden z nich próbował zwrócić im uwagę, wyciągnęli broń i ciężko go poranili. Takie to bezpieczeństwo zapewnia Świt swym gościom!
- Jest was tu trzy tuziny, na Święte Światło! – Dawnbringer jest najwyraźniej wściekły. – Chcesz mi wmówić, panie, że ta piątka paladynów mogła wam zagrozić?

- Niczego takiego nie uczyniliśmy – mówi Gravis niezmiennie spokojnym tonem – Przybyliśmy tu w pokoju. To nas obrażono, gdy tylko ludzie Krucjaty dostrzegli nasze barwy. I choć nie szukaliśmy zwady, któż mógłby negować nasze święte prawo do obrony?

Dawnbringer patrzy w milczeniu na paladynów, przesuwa wzrok po ich twarzach. Potem odwraca się i krzyczy potężnym głosem.

- Świadkowie! Trzeba nam świadków! Czy ktoś prócz owych paladynów i sług Krucjaty widział, co tu zaszło?!

W odpowiedzi odzywa się głos, tak niski i donośny, że zebrani przed kaplicą ludzie niemal czują, jak rezonuje w ich kościach. Nie jest to głos człowieka i nie przemawia we wspólnej mowie. Głowy zebranych odwracają się w jego stronę.

Przez tłumek przeciskają się dwie postacie. Jedna jest wysoką, szczupłą i piękną nocną elfką. Jej długie włosy mają dziwną dla ludzkiego oka, zieloną barwę. Nosi elegancką suknię, która podkreśla jej doskonałą figurę. Ludzie Świtu znają ją, każe się ona nazywać Rayne i przysłał ją tu niedawno Krąg Cenariona. Obok niej podąża olbrzym o złowrogiej sylwetce. Jego kopyta rozpryskują błoto, rogata głowa uniesiona jest w górę. Taureński druid w całej swej okazałości.

Tauren staje naprzeciwko Dawnbringera i przemawia mową swego ludu. Elfka słucha uważnie, a potem dźwięcznym głosem, z wyraźnym śladem melodyjnego darnassiańskiego akcentu, przekłada jego słowa na wspólną mowę.
- Byliśmy obok, gdy tych pięciu ludzi przybyło na gryfach. Wedle naszych obserwacji i naszego rozsądku, nie szukali zwady. Widzieliśmy wyraźnie, iż to człowiek, którego zraniono w walce, pierwszy przemówił i pierwszy wyjął broń…

Wśród Krzyżowców przebiega złowrogi szmer. Jeden z nich, szczupły mężczyzna o ogorzałej twarzy krzyczy gniewnie.

- Cóż to ma być?! Słowo elfki i plugawego pomiotu Hordy uznane przeciwko słowu sług Światła?! Klnę się na moich przodków, nie puścimy płazem takiej zniewagi!!

Pełen aprobaty i wściekłości pomruk wśród Krzyżowców zapowiada, że burza ponownie zawisła w powietrzu. Zachęcony tym mężczyzna, upojony narastającą w nim samym żądzą krwi, wyszarpuje z pochwy miecz o szerokim ostrzu.

Zapada cisza. Elfka cofa się strwożona. Tauren stoi bez ruchu, opuszczając jedynie zbrojną w rogi głowę. Oboje nie noszą żadnej broni.

- Psie! – ryczy Dawnbringer. – Rimblatt i Rayne są naszymi gośćmi. Gwałcisz święte prawa! Karą jest śmierć!

Chwila owa nasączona jest pewnością przelewu krwi, nabrzmiała napięciem, jak wrzód, który za chwile zostanie przecięty, by uwolnić strugę cuchnącej ropy.

Tak się też dzieje.

Stojąca obok lady Marjham błyskawicznym ruchem dobywa zawieszony u jej pasa srebrny, długi sztylet i zdecydowanym ciosem zatapia ostrze w gardle mężczyzny, który dobył broni. Równie szybko wydobywa je z rany i odstępuje. Krzyżowiec upada w agonii na ziemię. Kolejny szmer przelatuje przez tłum. Piękna brunetka bezceremonialne wyciera ostrze o płaszcz stojącego najbliżej niej Krzyżowca i chowa sztylet do pochwy.

- Tak wygląda sprawiedliwość prawdziwych sług Światła! – rzecze donośnym, ostrym głosem, patrząc wyższemu od niej Dawnbringerowi w oczy – Nie mamy ani krzty więcej pobłażania dla siebie, niźli dla naszych sojuszników i wrogów!

Nikt jej nie odpowiada. Czujni wojownicy Świtu wciąż otaczają luźnym pierścieniem stłoczonych Krzyżowców. Ci ostatni zamarli w milczeniu. Dawnbringer porusza ustami, lecz najwyraźniej nie może się zdecydować, co uczynić, czy powiedzieć. Pięciu paladynów nadal stoi w szyku, gotowi w każdej chwili wyciągnąć broń. Tauren i jego elfia towarzyszka patrzą na to wszystko w strachu i zdumieniu.

- Nie jesteśmy tu dłużej mile widziani – głos Marjham przecina ciszę niczym bicz – Świt obraził Krucjatę i zerwał rokowania. Eerol, zbieraj ludzi! Chcę ruszyć do Tyr’s Hand tak szybko, jak to możliwe.

Po chwili ponownie zwraca swe spojrzenie ku Dawnbringerowi i patrzy z pytającym oczekiwaniem. Ten zdaje się otrząsać, jego wzrok znów nabiera twardości.

- Przejście dla naszych gości! Przejście dla Szkarłatnej Krucjaty! – krzyczy. Ludzie Świtu, zarówno pieszy, jak i konni, rozstępują się, umożliwiając przedostanie się Krzyżowcom ku prowizorycznej stajni. Paladyn Eerold unosi dłoń w geście komendy i jego ludzie w jednej chwili przestają przypominać przepojoną chęcią mordu tłuszczę. Dwuszereg szkarłatnych płaszczy dumnie maszeruje, twarze butnie zwrócone ku żołnierzom Świtu zdają się wciąż rzucać im wyzwanie, lecz nie pada ani jedno słowo. Dźwigają ze sobą dwa bezwładne ciała towarzyszy.

Eerold odchodzi ostatni. Odwraca się jeszcze ku pięciu milczącym paladynom i wbija swój wzrok w mroczną teraz wizurę hełmu Gravisa.

- Nasze ścieżki przetną się jeszcze – syczy przez zęby. – Miejcie się wówczas na baczności, albowiem miecze Świtu was nie obronią.

- Będziemy o tym pamiętać, panie – odpowiada Gravis i skłania lekko głowę. Gest ten i słowa sprawiają, że paladyn Krucjaty zamiera na moment z wściekłości. Potem spluwa z pogardą i odchodzi za swymi ludźmi.

Dawnbringer patrzy w ślad za nimi, mięśnie na jego zaciśniętej szczęce pulsują w jednostajnym, nerwowym rytmie.

- Sam nie wiem, czy wolę mierzyć się w polu z plugawymi wojskami Plagi Nieumarłych, czy też zasiadać przy jednym stole z tymi jadowitymi wężami – mówi cicho. Nagle odwraca się ku braciom Malleus.

- Kimkolwiek jesteście, nie mogliście wybrać sobie gorszego miejsca i gorszej pory, o ile nie przybyliście, by dołączyć do Świtu, a tego się nie spodziewam. Ostatnią rzeczą, jaką nam tu potrzeba są swary między zakonami Światła. Mamy tu wojnę z nieumarłymi, spory z Klasztorem, walki między harcownikami Hordy a Przymierza, a teraz wy jeszcze dolewacie oliwy do ognia w najmniej właściwym momencie. Czego tu chcecie? Co tu robicie?!

Gravis pochyla głowę i zdejmuje ciężki hełm wraz z kapturem kolczym. Jego czarne włosy i broda są spocone i zmierzwione, ciemne oczy otoczone siateczką drobnych zmarszczek wyrażają całkowity spokój. Jego bracia również zdejmują hełmy.

- Jestem Gravis Malleus, a to…

- Gravis?! – rozlega się donośny głos potężnego mężczyzny, który przed momentem wyszedł z kaplicy. – To ty, chłopcze?

Paladyn marszczy brwi, najwyraźniej nie rozpoznaje człowieka, który zna jego imię.

- W rzeczy samej, panie. Gravis Malleus. A oto moi bracia, byli poddani miłościwie panującego króla Terenasa, skromni słudzy Światła i świętego zakonu Ex Tenebris Lux, którego siedziba znajduje się w wielkim królewskim mieście Stormwind.

- Książę? – Dawnbringer patrzy z szacunkiem na człowieka, który podchodzi do paladynów z uśmiechem niedowierzania na twarzy. W jego głosie słychać pytanie.

- Synowie Valeriusa! Zaiste, Azeroth jest małe, a Święte Światło Stworzenia łaskawe nawet w tym przeklętym w miejscu! Wiecie kim jestem?

Paladyni spoglądają po sobie zmieszani.

- Nie, panie – odpowiada w końcu Inquisitio.

- Ty pewnie jesteś Delenitor, ha? – uśmiecha się mężczyzna.

- Inquisitio. Delenitor stoi tutaj – odpowiada paladyn z lekkim wahaniem, wskazując na brata.

- Jestem książę Nicolaus Zverenhoff. Przyjaźniłem się z waszym ojcem. Walczyliśmy i polowaliśmy razem. Pamiętam was jako zasmarkane szczeniaki, gdy przebywałem w zamku waszego ojca. Wasza matka była kuzynką mojej pani żony, niech Światło błogosławi ich umęczonym duszom.

Dawnbringer wyraźnie się odpręża. Oficerowie Świtu zdążyli już wydać rozkazy i zebrani zbrojni rozchodzą się do swoich zajęć. Po chwili jedynym świadectwem niebezpiecznych scen, które miały tu miejsce jest tylko grunt zryty licznymi stopami i kopytami koni. Ślady te szybko wypełnia brudna, błotnista woda.

- Przyjaciele księcia są przyjaciółmi Świtu – powiada, pochylając lekko głowę. – Jeśli nie przybyliście tu, by dołączyć do naszych szeregów, pozwólcie, że się oddalę. Wzywają mnie obowiązki.

Paladyni skłaniają głowy w milczeniu. Dawnbringer rusza energicznym krokiem w stronę, w którą podążyli Krzyżowcy, chcąc najwyraźniej dopilnować ich bezpiecznego odjazdu.

- Gdzie jest Bartholomew? – rzuca jeszcze ostrym tonem pytanie jednemu z oficerów Świtu, stojącemu obok. – Będę się chciał z nim rozmówić.

- W podziemiach kaplicy, panie – odpowiada mężczyzna – Nie chciał, by obecność nieumarłego rozjątrzyła ludzi Krucjaty.

Dawnbringer kiwa głową bez słowa i odchodzi.
Zverenhoff nie pamięta, kiedy uśmiechał się po raz ostatni. Ma wrażenie, że kąciki jego ust unoszą się z wielkim trudem, jednak dawno nie odczuwane uczucia pojawiają się w jego duszy. Gravisa zapamiętał jako spokojnego chłopca przyglądającego się wszystkiemu z wielką ciekawością i zadającemu nadspodziewanie rozsądne na jego wiek pytania. Mnóstwo pytań. Teraz ten czarnobrody, potężny mężczyzna odpowiada uśmiechem na uśmiech. Widać, jak z braci Malleus odpada napięcie, ich rysy wygładzają się i łagodnieją.

- Nie zaproszę was do mojej komnaty, gdyż jest na to zbyt ciasna – rzecze Zverenhoff. – Tak, tak, wojna sprawiła, iż zamieniłem rodowy zamek na wilgotną klitkę w podziemiach kaplicy.

- Szlachetna dusza może służyć Światłu wszędzie, panie – odpowiada uprzejmie Delenitor.

- W rzeczy samej, chłopcze – zgadza się książę i wyszczerza zęby – Moja dusza nie sprzeciwia się temu, stare ciało często jednak protestuje. Wejdźmy do namiotu kwatermistrza, rozgościcie się zanim znajdziemy wam jakieś kwatery. Każę podać skromne jadło, gdyż jedynie takie tu mamy. Opowiecie mi co was tu sprowadza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz