Ciężkie skrzydła bramy otwarły się z hukiem. Sala tronowa była mroczna, oświetlana jedynie nielicznymi pochodniami. Stary król spoczywał na swym tronie, oddychając ciężko. Książę i jego dwóch tajemniczych towarzyszy weszli do środka. Arthas podszedł powoli na sam środek kolistej sali. Pewnym, płynnym ruchem dobył miecza, oparł go ostrzem o lśniącą posadzkę i ukląkł przed tronem. Ostrze odbijające ogniki pochodni parowało mroźnym oddechem. Dziwne runy zdobiące klingę zdawały się żyć własnym życiem. Nieco wyżej, przy samej gardzie umieszczono demoniczną czaszkę o lśniących białym światłem oczach.
- Ah, witaj synu - król Terenas wstał niepewnie i otworzył ramiona, pragnąc uściskać swego pierworodnego. Z pewnością nie spodziewał się słów, które padły z jego ust.
- Już nie musisz poświęcać się dla swego ludu. - rzekł zimno Arthas. - Nie musisz dalej uginać się pod ciężkim brzemieniem korony. Wszystkim się już zająłem.
Książę zdjął kaptur, ukazując swą śmiertelnie bladą twarz i długie, białe niczym śnieg włosy. Zimny uśmiech przemknął przez jego wąskie, sine usta. Złapał miecz i podbiegł do tronu. W tej samej chwili towarzyszące mu dwie postacie rozbiegły się w przeciwnych kierunkach sali.
- Co to ma znaczyć?! Co czynisz, mój synu?!
- Zajmuję twoje miejsce, ojcze.
Błysk stali. Krzyk bólu. Pęknięta, zakrwawiona korona, tocząca się z brzękiem po schodach wiodących do tronu.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz