poniedziałek, 29 marca 2010

Lordaeron upada: Rozdział ósmy: Paladyni.

- Hańba na nasze głowy, bracia! – powiada cicho Nicolaus – Hańba nam wszystkim! Spójrzcie na łunę, oto rzeź tych, których chronić przysięgaliśmy!

Nicolaus Malleus stoi obok Celeresa. Zawsze stoją obok siebie, w walce i modlitwie. Są bliźniakami, najmłodszymi z braci. Są także najwyżsi, o długich nogach i ramionach. Z ich pleców zwieszają się potężne, obusieczne topory. Nicolaus ma zarzucony na wygoloną czaszkę kaptur kolczy, a jego policzek przecina jasna kreska po świeżo wyleczonej magią ranie. Celeres, który dla odróżnienia nosi krótkie, jasne włosy, odsłonięte teraz, gdyż stracił w walce swój hełm, kiwa tylko głową w milczeniu.

- Uciekać podziemiami, jak szczury, podczas gdy Plaga morduje niewinnych? Nasi przodkowie muszą trząść się teraz z obrzydzenia i ja trzęsę się wraz z nimi! Nasz ojciec…

Delenitor patrzy na niego nie okazując emocji i przerywa mu w pół słowa.

- Nasz ojciec nie umarł po to, byśmy zginęli tuż po nim, lecz po to, abyśmy wyprowadzili ocalałych z tej Otchłani, bracie.

- Dobrze więc, wyprowadziliśmy ich. Są bezpieczni. Niech ruszają jak najszybciej, a my wróćmy i stawmy czoła przeznaczeniu. Twarzą ku wrogom, bracia. Twarzą ku wrogom!

- Twarzą ku wrogom! – powtarzają za nim z aprobatą Celeres i Inquisitio.

Gravis, najstarszy z braci, marszczy brwi. Jest barczysty i potężnie zbudowany, lecz niższy niż bliźniacy. Czarna broda zasłania większość jego twarzy.

- Posłuchajcie siebie, bracia. Posłuchajcie swych słów. Prawicie jak wojownicy, lecz przecież nimi nie jesteście. Mówicie o śmierci w chwale, lecz my nie szukamy chwały i nie szukamy śmierci. My służymy.

Zapada cisza. W końcu odzywa się Celeres.

- Chwała? Czyż obrona tych, których bronić nam nakazano, jest aktem próżności? Czy śmierć w walce nie jest ostatecznym aktem posługi?

- Nie, jeśli pójdziemy ku niej wiedząc, że nikogo nie ocalimy. Byłby to akt pychy. Nasze życie nie do nas należy. Wiesz, że tam nie ma już kogo ratować, bracie – rzecze Delenitor.

- Nie! – wtrąca Nicolaus, kręcąc gwałtownie głową – nie wiemy tego. Ty też tego nie wiesz!

- Ocaliliśmy ludzi, którzy są pod naszą opieką i wciąż grozi im niebezpieczeństwo – mówi Gravis – Nie zapominajcie o prawie Zakonu: Najpierw żywi. Zemsta i śmierć na końcu.

- Najpierw żywi – godzi się niechętnie Inquisitio.

- Najpierw żywi – potwierdza po dłuższej chwili Nicolaus

- Wrócimy – Delenitor kładzie dłoń na ramieniu Celeresowi – Tam nie ocalimy nikogo, a ginąc nie pomożemy już nikomu więcej. Wiesz, że mam rację, bracie. Nie pozwól, by kierowała tobą bitewna gorączka. Spójrz ku Światłu, pozwól mu przemówić.

Celeres patrzy mu prosto w oczy.

- Tak. Pozwólmy przemówić Światłu.

Pięciu braci klęka na jedno kolano w kręgu, opuszczając głowy. Trwają tak bez słów. Dla Enneala, który właśnie zbliża się do nich, wyglądałoby to jak bezgłośna modlitwa w nikłym świetle nadchodzącego poranka. Wyglądałaby, gdyby nie był paladynem i nie rozumiał, że bracia Malleus wsłuchują się w siebie.

Wstają niemal jednocześnie. Ich spojrzenia spotykają się. Nie mówią ani słowa, tylko poprawiają sobie nawzajem poluzowane nieco na czas odpoczynku wiązania zbroi.

Delenitor dostrzega Enneala.

- Ruszymy razem z wami, przyjacielu. Najpierw żywi.

Enneal kiwa głową, zbyt zmęczony, by się uśmiechnąć.

Ich spokój pryska w jednej chwili. Czarne sylwetki wyłaniające się na tle ciemności byłyby całkiem niewidoczne, jednak zmysły paladynów niełatwo oszukać. Ponadto nie sposób byłoby nie usłyszeć ciężkich oddechów i szczeku zbroi. Bracia Malleus i Enneal podbiegają cicho niczym cienie do miejsca, skąd wyłaniają się uzbrojeni ludzie. Są pewni, iż mają do czynienia z ludźmi, gdyż nie odzywa się w nich pulsujący z każdą kroplą krwi w żyłach złowrogi zew, który towarzyszy paladynom Światła w obecności nieumarłych. Obnażone ostrza i bijaki młotów gotowe są do ciosu. Ten jednak nie spada. Pierwsi mężczyźni podnieśli ciężką drewnianą osłonę, którą przez zaledwie godziną zamaskowano niestarannie ziemią i darnią. Gdy widzą nad sobą sylwetki zbrojnych, zamierają bez słowa i unoszą ręce. Są zbyt wycieńczeni, aby być naprawdę przerażonymi i widać, iż gotowi są na przyjęcie wyroku losu.

Enneal wymienia spojrzenia z braćmi Malleus. Z tyłu nadbiegają pozostali mężczyźni.

- Wychodzić – mówi spokojnym głosem paladyn. Gravis i Celeres odrzucają klapę zamykającą wylot tunelu.

Z uniesionymi rękami trzech pierwszych mężczyzn wyłania się powoli z tunelu. Za nimi pojawia się postać o lśniących złotem oczach, sklejonych krwią pasmach siwych włosów i czarnym Libramem, księgą-relikwiarzem, przytroczonym łańcuchem do pasa. W dłoniach ściska wielki dwuręczny młot. Zdumienie i radość rozświetla twarze sześciu paladynów.

Gottfried Gautenbach stoi nieruchomo, nie mogąc uwierzyć własnym oczom. Powolnym ruchem zawiesza młot na plecach, dłonią w czarnej rękawicy przeciera skrwawione usta. Za nim z ciemności wyłaniają się kolejne postacie. Paladyn chwyta księgę i ściska ją z całej siły.

- Chwała Światłu, bracia – mówi zduszonym emocjami głosem. – Chwała Światłu.

Enneal staje przed nim, kładąc mu obie dłonie na ramionach.

- Chwała posłańcowi Światła.

Chcą krzyczeć z radości, zarówno paladyni, jak i inni zbrojni, wiedzą jednak, iż nie mogą tego zrobić, nie tutaj, gdzie śmierć czai się na odległość strzału z łuku. Wraz z Gottfriedem z czarnego otworu wychodzi jedenastu ludzi, w tym kolejny sługa Światła, sir Beors, ściskając swój słynny morgenstern i błękitną tarczę. Jest wśród nich także ogromny wojownik w barwach straży królewskiej, trzymający w jednej ręce wyszczerbiony miecz dwuręczny, a także drobny mężczyzna ubrany w czarno-purpurowe szaty – jedyny człowiek w całej grupie pozbawiony jakiejkolwiek broni, z wyjątkiem niepozornej, okutej miedzią drewnianej laski.

- Jak to możliwe? – mówi wstrząśnięty Inquisitio, spoglądając z radością w oczy Gottfriedowi – Modliliśmy się już za twoją duszę, bracie.

Przybyli żołnierze nie unoszą już rąk w górę, lecz ściskają się z tymi, którzy wydostali się z zamku wcześniej. Jeden z nich, Ebert Graus, słysząc słowa syna Valeriusa, odwraca się z uśmiechem.

- Plaga nie powinna była zostawiać za plecami paladyna. Wyszliśmy z komnaty lorda Gautenbacha we dwóch. Oto z kim wracamy. Na przeklętą Czeluść, jakże chciałbym, abyście wszyscy ujrzeli, co im zostawiliśmy!

Gottfried uśmiecha się.

- Szlachetny Haagen, syn Lane’a znał sekret przejścia, którym podążyliśmy za wami. Gdy w jadalni dostrzegliśmy jedynie krwawe ślady walki, byłem pewien, iż przybyliśmy za późno. Przebywający tam zdrajcy i nieumarli najwyraźniej czegoś szukali. Nie spodziewali się ataku z naszej strony i gdy Światło przemówiło głosem pożogi, padli pod naszymi ciosami. Ciał było dalece zbyt mało, lecz sądziłem, iż plugawi słudzy Plagi mogli je już uprzątnąć. Sir Haagen jednak, jako zastępca dowódcy gwardii miłościwego pana, znał tajemnicę, której nie znał nikt z nas, pozostałych. Przejście wiodące z zamkowych kuchni, tunel wiodący za mury. W jaki jednak sposób wy zdołaliście nim ujść nim przed nieumarłymi, skoro jak twierdzi ten oto odważny żołnierz, osaczono was w sali jadalnej?

Delenitor zwiesza smutno głowę.

- Zapłaciliśmy gorzką cenę, bracie. Antonius i jego ludzie bronili wejścia… do końca, aż zdołaliśmy zejść do piwnic kuchennych i dalej do przejścia. Bastian, jeden z uczniów Antoninusa spojrzał nam w oczy i zamknął za nami przejście. Zamaskował je i wrócił powitać Noc. Nigdy nie zapomnę jego oczu, gdy spojrzałem w nie po raz ostatni. Chcieliśmy zostać z nimi, lecz Antonius krzyknął strasznym głosem, iż potrzebują nas żywi. „Najpierw żywi, synowie Valeriusa!” – krzyczał. Nie było czasu, wiedzieliśmy o tym. Mogliśmy zostać i zginąć wszyscy, albo podjąć decyzję w tej jednej, ostatniej, chwili. Tak uczyniliśmy.

Gottfried skinął głową.

- Słuszny był jego wybór, słuszny i wasz. Godną śmierć znaleźć nietrudno, trudniej ochronić niewinnych. Nie nasza jest chwała, lecz służba do końca. Gdy trzeba umieramy, gdy trzeba żyjemy. Nie kierujemy się próżnością, ni strachem. Służymy.

Paladyn kieruje wzrok ku ludziom, którzy z nim przybyli.

- Nie zdołalibyśmy się do was przedostać, bracia, gdyby nie ta potężna kompania. Szlachetny brat Beors, sługa Światła. Sir Haagen, który w pojedynkę zaniósł Otchłań zdrajcom. Zgładził dowódcę gwardii, a oprócz niego niewielu ludzi Arthasa zna sekret przejścia. Sir Polac z Dalaranu, który włada mocami Arcanum…

Gottfried widzi błyski nieufności w oczach paladynów, lecz je ignoruje.

- … i bez którego z pewnością nie znaleźlibyśmy się tutaj. Ebert Graus, człowiek, który odnalazł mnie w mojej komnacie. Wszyscy ci, których tu widzicie, walczyli dzielnie, bez słowa skargi znosili ból. Niektórzy z nich zaś powrócili spod bram Czeluści, gotowi raz jeszcze chwycić oręż w dłonie tej strasznej nocy. Resztę opowieści znacie. Piwnica zamieniła się w podziemia, podziemia w mroczny tunel wiodący, jak się zdawało, do samych trzewi Azeroth, tunel zaś wyprowadził nas tutaj.

Beors rozgląda się uważnie. Jego niedźwiedzia sylwetka zdaje się pulsować energią, choć jeszcze nie tak dawno jego martwe ciało leżało pod zamkową ścianą.

- Gdzie wasz ojciec? Gdzie lord Valerius?

- Zjednoczył się ze Światłem, bracie – rzecze Gravis twardym głosem.

- To dzięki niemu tu jesteśmy, panie – rzuca jeden z żołnierzy zakonnych – Spłonął w Świętym Ogniu konsekracji, by otworzyć nam drogę.

- Tak niewielu – mówi zduszonym szeptem Gottfried, którego nagle dopada śmiertelne zmęczenie – tak niewielu pozostało. Za późno… za…

Delenitor potrząsa głową i chwyta go za przedramię.

- Bracie. Będzie czas na wszystko. Na żałobę. Na wojnę. Nie jest za późno, skoro tu jesteśmy. Najpierw żywi.

Gautenbach patrzy mu prosto w oczy i kiwa głową.

- Tak, chłopcze. Podziękujmy Światłości za łaskę. Któż stanie nam na drodze, gdy wyruszymy? Któż stanie na drodze, przemierzanej przez Braci Malleus, Pięść Światła?

- Któż stanie na drodze Gottfrieda Gautenbacha, porucznika Uthera Lightbringera, przyjaciela naszego ojca? Na drodze Posłańca Światła? – odpowiada poważnie Delenitor. Zebrani w ciasnym kręgu ludzie potakują gorliwie.

Enneal w zamyśleniu patrzy na roześmiane twarze i czuje, jak krew poczyna krążyć mu szybciej w żyłach. Jakże niewiarygodnie zmienne są koleje losu. Jeszcze przed chwilą miał w perspektywie podróż z kilkoma wycieńczonymi ludźmi, których niewiele dzieliło od ostatecznego załamania. Teraz jest z nim siedmiu paladynów. Siedmiu paladynów oznacza małą armię. Inni wiedzą o tym doskonale. Nie widać już po nich niemal zmęczenia, ich twarze rozjaśniają się.

- Szlachetni panowie – odzywa się jeden z nich ożywionym głosem – Czy nie musimy ruszać w drogę?

Gdy Enneal dostrzega, iż mówi to ten, który jeszcze kilka chwil temu wpatrywał się martwo w czarną toń jeziora Lordamere, wie, iż łaska Światła naprawdę im towarzyszy.

- Ma rację – mówi Beors – nie możemy tracić czasu. Płomienie już dogasają, świt nadchodzi. Gdy rzeź dobiegnie końca i chaos ustąpi ciszy, zacznie się polowanie. Wtedy musimy być już daleko stąd.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz