środa, 24 marca 2010

Lordaeron upada. Rozdział siódmy: Enneal.

Enneal z niepokojem wpatrywał się w niebo, które powinno zaczynać się rozjaśniać, gdyż świt się zbliżał. Oba księżyce już zaszły. Ze wschodu jednak, miast blasku jutrzenki płynęły ciężkie, nisko zawieszone chmury, przesłaniające światło gwiazd. „Zwiastuny klęski, zwiastuny Plagi” – przemknęło przez głowę paladynowi. „Jak to się mogło stać? Błędne decyzje, znaki źle odczytane, lojalność źle rozumiana, kroki w złym kierunku… jakże to, jak mogliśmy tak pobłądzić, dać się zwieść Ciemności, my, obdarzeni łaską…”

Czujne spojrzenie Enneala omiotło mroczną taflę jeziora Lordamere i czarną sylwetkę potężnych murów Lordaeronu, zza których w niebo wciąż jeszcze biły łuny pożarów. Po jego prawej stronie, bliżej porośniętego gęstym szuwarem brzegu, odpoczywali ci, którzy zdołali się wydostać z miasta. Wszyscy z wyjątkiem pięciu braci Malleus, naradzających się teraz w oddaleniu, ledwie widocznych w ciemnościach. Enneal wiedział, iż nie potrwa to długo. Synowie Valeriusa mówili zawsze jedynie to, co musiało być powiedziane, a decyzje podejmowali szybko.

„Ile w tym z naszej winy, ile z wyroku sił znaczniejszych od nas? Światło chroni słabych i niewinnych jedynie poprzez mężnych i sprawiedliwych, co jednak jeśli tych zabraknie, lub gdy wkroczą na ścieżkę nieprawości?”

Enneal wpatrywał się w coraz słabiej odcinające się na z wolna jaśniejącym niebie łuny. Czoło zmarszczył mu chmurny grymas.

„Jakże szybko… setki lat wysiłków, ofiary z życia niezliczonych mężów i herosów, niekończące się godziny modłów i ćwiczeń… a przecież wystarczyło jedno potknięcie na zdradliwej ścieżce i oto wszystko obraca się wniwecz. Czyż łaska nie zamieszkała w sercu księcia? Czy nie dlatego ufnie za nim podążyliśmy w koszmary Stratholme i Northrendu? Czyż nie pragnął ponad wszystko jedynie tego, czego i my pragniemy? A jednak upadł i osunął się w otchłań. Nieskończenie łatwiej jest zasiać zepsucie, niż cnotę. Nieskończenie łatwiej zniszczyć mury, niźli je zbudować, zabijać, niźli tworzyć życie. A skoro tak, czy wszyscy nie jesteśmy skazani, mimo wysiłków najpotężniejszych z nas?”

Paladyn patrzy na ledwie widoczne w mroku sylwetki braci Malleus i przed oczami staje mu widok ich ojca w ostatniej chwili jego życia.

„Valerius, najszlachetniejszy, ocalił nas wszystkich. Jednak czy i jego nie mogłoby dosięgnąć to, co zdławiło Arthasa? Cień sięga w domenę Światła i uderza w nas bezkarnie. My zaś stoimy na tym brzegu, czekając, aż w nas uderzy i odbierze nam to, co umiłowaliśmy najbardziej. Czyż nie powinniśmy wyprzedzić ataku? Wejść do prowincji Cienia, wyłamać bramy jego dworu, wydusić jego zauszników? Czyż wojownik może wygrać bitwę i wojnę, nie znając sztuki wojennej swego wroga? Nie ucząc się walczyć jego bronią? Nie poskramiając jego psów bitewnych, jego rumaków, jego sług i nie obracając ich przeciwko niemu samemu? Lecz przecież skoro łatwiej jest burzyć niż budować, czyż nie żyjemy w świecie uczynionym tak, by dać Ciemności zwycięstwo? A może jest to jedynie próba, przed jaką stajemy? Cień korumpuje dusze ludzi z większą łatwością, niż Światłość przemawia do ich serc. Jak wniknąć w domenę mroku i nie przemienić się tak, jak przemienił się książę? Jak uniknąć piętna, znamienia, albo nauczyć się z nim żyć i wykorzystać go przeciwko temu, z czym walczymy? Musi być sposób…”

Enneal zaciska szczęki czując, jak kiełkuje w nim myśl, która uporczywie będzie rezonować w jego umyśle, dopóki nie odważy się jej uwolnić. Znów patrzy na taflę jeziora – jest już mniej smolista niż przed kilkoma chwilami. Mimo gęstniejących chmur świt jednak zbliża się nieubłaganie, a oni wciąż przebywają niemal pod samymi murami miasta. Paladyn podchodzi powoli do grupki uratowanych z rzezi ludzi. Wycieńczeni, pokrwawieni, przerażeni, lecz wciąż jeszcze nie załamani, wpatrują się przed siebie. Myślą, a nie powinni teraz myśleć – to przywoływało spektakle okrucieństwa przed oczy ich umysłów, a przecież rodziny wielu z nich zostały w mieście. Enneal czuje ogromne zmęczenie, lecz przecież wie, iż nie może okazywać słabości, że odpowiada teraz za tych ludzi. Patrzy na nich przekrwionymi oczami. Pięciu mężczyzn siedzi na brudnych płaszczach w barwach Zakonu. Trzech szepcze coś między sobą. Jeden wpatruje się w milczeniu w taflę jeziora, zagryzając do krwi spierzchnięte wargi. Enneal do tej pory czuje ból w sercu, patrząc na niego. Przypomina sobie, jak siłą, powstrzymywał go wspólnie z innymi, szarpiącego się, kąsającego i wyjącego z rozpaczy dziko jak wilk. Powstrzymali go, by nie runął z powrotem w ciemność, gdzie zostały jego żona i dwie córki. Odebrano mu to, co posiadał najcenniejszego. Paladyn cierpi wraz z nim i ten ból sprawia, iż jego gardło się kurczy, a zmysły wyostrzają.

Tylko jeden z ludzi z zapamiętaniem czyści miecz, jakby chciał zetrzeć na proch stalowe ostrze. Żałosna garstka. Tylu ich pozostało.

Gdy paladyn się zbliża, witają go trzy spojrzenia, w których bez trudu oczytać można desperację i ledwie już pełgający promyk nadziei. Twarzy żołnierza zajmującego się swym orężem nie sposób jednak odczytać, a Enneal nie pamięta jego oblicza. Tamten wstaje na widok paladyna i dostrzegając jego pytające spojrzenie mówi schrypniętym głosem:

- Sierżant Lutius Salutaris, trzeci regiment ciężkiej piechoty, panie.

Enneal patrzy na jego mocne, zarośnięte szczęki i obojętne, wodniste oczy. Kładzie mu dłoń na ramieniu i kiwa głową bez słowa.

- Wkrótce musimy ruszać - zwraca się do wszystkich - Rozprostujcie kości. Nie możemy pozwolić, aby świt nas zastał pod samymi murami.

Trójka rozprawiająca coś między sobą milknie. Jeden z żołnierzy wstaje z trudem.

- Dokąd pójdziemy, panie?

- Nie mamy wielkiego wyboru – mówi paladyn – Skoro hordy nieumarłych dotarły aż tutaj, Północ i Wschód należą już niepodzielnie do plugawego Kel’Thuzada i jego Kultu Potępionych. Teraz, gdy padł Lordaeron, w całym królestwie nie ma potęgi zdolnej powstrzymać pochód Plagi. Musimy ruszać na Południe, tam szukać schronienia. Oby Dalaran zechciał otworzyć swe bramy przed uchodźcami z naszej ojczyzny.

- Pójdziemy wschodem, od północnych grani Alterac? – żołnierz, który przedstawił się przed chwilą paladynowi, mierzy go teraz bacznym spojrzeniem.

- Nie – pokręcił głową Enneal – Nie przejdziemy tamtędy. Nie przeprawimy się przez jezioro, a okrążanie miasta byłoby samobójstwem. Potrzebujemy koni. Obejdziemy Lordamere od zachodu, przez Las Silverpine dojdziemy do Monastyru Światła w Pyrewood. Stamtąd ruszymy do Dalaranu, najszybciej jak to możliwe. Jestem pewien, że zdarzenia, których byliśmy świadkami, to jedynie fragment ostatecznej ofensywy Plagi. Pamiętajcie, że za nią podąża Otchłań.

- Płonący Legion – rzucił drążącym głosem ten, który dotychczas milcząco wpatrywał się w taflę jeziora.

Słowa te zabrzmiały jak żałobny tren, niosąc ze sobą zapowiedź potworności daleko większych niż to, co rozgrywało się owej strasznej nocy.

- Jak to się stało, panie? – jeden z żołnierzy wpatrywał się w oczy Enneala z rozpaczą – Jak to się skończy? Któż powstrzyma sprzymierzoną potęgę Plagi i Legionu? Czy Światło nas opuściło?

Enneal czuje, jakby lodowate ostrze wbiło mu się w samo serce. Odruchowo patrzy w stronę braci Malleus, lecz stąd nie widać ich we wciąż jeszcze panujących ciemnościach.

- Światło jest z nami! – mówi twardo, a pewność w jego głosie zaskakuje jego samego – Nie traćcie nadziei, nie porzucajcie wiary! Nawet jeśli Lordaeron jest stracony, są jeszcze inne królestwa, inne potęgi, gdzie Cień nie ma dostępu. W obliczu wspólnego wroga wspomogą nas i znów, jak za dawnych wieków, ujrzymy chwałę zjednoczonych hufców ludzkości.

Paladyn widzi ich spojrzenia wbite w siebie, rozpaczliwe pragnienie wiary w prawdziwość jego słów.

- Powrócimy! Jeśli nie my, to uczynią to wasze dzieci, jeśli nie one, ich dzieci! Zdarte proporce znów załopoczą na murach ojczyzny! Plaga sczeźnie, Legion wypchniemy w Otchłań, znacząc portale czarną krwią! Światło jest wciąż z nami, jest z nami teraz i zawsze!

Enneal unosi zakutą w stal pięść i jego oczy rozbłyskują złotem. Tamci kiwają głowami, chwytają za broń i zaczynają się gotować do drogi. Paladyn patrzy na nich, przesuwa spojrzenie nad górującą nad nimi czarną sylwetkę murów Lordaeronu i czuje jak łzy napływają mu do oczu. Odwraca głowę.

- Czy synowie szlachetnego Valeriusa ruszą z nami? – pyta z nadzieją w głosie Salutaris.

- Zapytam – Enneal odchodzi w stronę murów, gdzie pozostawił pięciu paladynów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz