wtorek, 23 marca 2010

Lordaeron upada: Rozdział szósty: Spotkanie

Mężczyzna w długich, ciemnych szatach był śmiertelnie blady. Patrzył na pobojowisko szeroko otwartymi oczami z wyrazem twarzy mówiącym, iż nie do końca wierzy w to co widzi, lub pragnie, by był to jedynie zły sen. Sala przypominała teraz bardziej osobliwą rzeźnię i lodownię, niż siedzibę gwardii. Ciała i ich szczątki, krew i wnętrzności zamarznięte w dziwacznych kształtach - ów widok rodem z groteskowego koszmaru przywołał na twarzy tajemniczego mężczyzny przerażenie. Szedł jednak w kierunku oszołomionego, potrząsającego głową Haagena, aż zatrzymał się w tak niewielkiej odległości, iż wojownik zdołał dostrzec wyraz jego oblicza. Ich oczy spotkały się i wojownik nabrał przekonania, iż za chwilę umrze, choć wszelki strach go opuścił. Patrzył tamtemu prosto w oczy, całkowicie wyprany z emocji.

- Myślę, że jestem po… twojej stronie – powiedział niewyraźnie przez zakrwawione usta. Kilka kropel krwi z rozbitych warg spłynęło mu po brodzie – Nie będę jednak błagał…

Tamten milczał, wyraźnie się zastanawiając. Spojrzał niespokojnie za siebie, jednak nie dostrzegł tam żadnego ruchu. Wyglądało na to, iż w wielkiej sali jedynie oni dwaj zachowali życie, a przynajmniej świadomość.

- Widziałem cię… – wyszeptał tamten – walczyłeś…

Haagen poczuł jak lodowate zimno rozlewa się mu po plecach opartych o kamienną ścianę komnaty. Spróbował się poruszyć i z trudem oderwał kolczugę, najwyraźniej przymarzniętą, od kamienia. Gdy uniósł nieco głowę zdał sobie sprawę, iż ściany pokryte są grubą warstwą lodu, który z cichym skrzypieniem wciąż pełznie powoli w górę, ku sklepieniu, niczym żywe stworzenie, złowrogi bluszcz oplatający komnatę.

Mężczyzna odchrząknął i odezwał się nieco głośniej. Miał przyjemny, niski głos.

- Walczyłeś z pomiotem Plagi.

Haagen spojrzał mu ponownie prosto w oczy i przytaknął bez słowa. Dopiero teraz zauważał szczegóły. Między innymi fakt, iż stojący przed nim człowiek sprawia wrażenie kompletnie wycieńczonego, z trudem łapiąc oddech i wymawiając słowa.

- Kim jesteś?

- Byłem. Oficerem gwardii.

Haagen rozkaszlał się nagle, krztusząc się krwią. Tamten nie poruszył się, wpatrzony w wojownika.

- Człowiek oręża. Potrzebuję cię.

Atak kaszlu minął. Haagen znacząco powiódł wzrokiem po sali.

- Doprawdy? Nie wydaje mi się, żebyś potrzebował… oręża…

- Nie rozumiesz. Mogłem zrobić to, co zrobiłem jedynie dlatego, iż ty skupiałeś na sobie całą ich uwagę. Gdyby choć jeden dostrzegł mnie wcześniej…

Wojownik poruszył się z trudem, niecierpliwie.

- Cokolwiek powiesz. Jestem Haagen z Tirisfal, syn Lane’a – rzekł, wyciągając dłoń – Pomóż mi wstać, zanim przyjdą kolejni.

Mężczyzna uśmiechnął się smutno.

- Ważysz pewnie ze dwa razy więcej ode mnie i to bez zbroi. Ja zaś czuję się, jakby przed chwilą przejechał po mnie wóz z poczwórnym zaprzęgiem. Nie uniósłbym teraz nawet księgi. Jestem…śmiertelnie… zmęczony…

Usiadł obok wojownika, przy ścianie, mając wrażenie, jakby uczynił to na sekundę nim nogi odmówiły mu posłuszeństwa.

Haagen zamilkł. Cisza przerywana jedynie poskrzypywaniem lodu, który przestał już pełznąć ku górze, trwała długą chwilę. Siedzieli obok siebie w sali koszmaru, w sercu upadającego świata i scena ta wydała się nagle wojownikowi czymś zupełnie nierealnym.

- Jestem Polac, zwany Bezimiennym – odezwał się w końcu tamten. – Nigdy jeszcze nie otworzyłem bram tak szeroko… byłem pewien, ze utracę kontrolę i zostanę pochłonięty przez Czeluść… bałem się…jak nigdy jeszcze…

- Tylko człek szalony nie czuje strachu w takiej chwili. Lub ten, którego dotknie łaska Światła – powiedział cicho Haagen. – Ja również byłem pewien, że to koniec. A wtedy ujrzałem niepojętą chwałę, blask zapłonął w moim sercu i wszelka trwoga we mnie umarła. W chwilę, zanim zjawiłeś się ty.

Mag pokiwał głową.

- Czyż nie jest to znak? – zapytał cicho Haagen.

- To wielce możliwe – odparł Polac – Jeśli przeżyjemy, znajdziesz kogoś, kto pomoże ci go odczytać.

- Władasz wielką potęgą – wojownik wskazał dłonią na widok przed nimi – Jesteś magiem bitewnym miłościwego Pana?

Odpowiedział mu zduszony śmiech.

- Magiem bitewnym? O, nie, nic dalszego od prawdy, przyjacielu. Dotarłem tu ze Skrzydła Poselstw. Jestem…byłem… drugim sekretarzem ambasadora Dalaranu. A także członkiem Kręgu Wiedzy Kirin Tor.

Haagen potrząsnął głową w zdumieniu i rozbawieniu.

- Sekretarzem? Gryzipiórkiem? – z ust wyrwał mu się chrapliwy śmiech, nim przerwał go kolejny atak kaszlu – Na Czeluść! W takim razie nie chciałbym wejść w drogę pierwszemu sekretarzowi! Nie mówiąc o samym ambasadorze!

Obaj śmiali się przez chwilę, zanim wesołość zgasła i zamieniła się w ponure milczenie.

- Niestety nie spotkasz żadnego z nich. Obaj nie żyją. Skrzydło Poselstw spłynęło krwią. Wyrwałem się stamtąd cudem.

Haagen skinął głową.

- Zaiste. Ci, którzy przeżyją tę noc, będą mogli mówić o cudzie.

Polac przyjrzał się mu z niepokojem.

- Posłuchaj. Jestem badaczem, dyplomatą. Nigdy wcześniej nikogo nie zabiłem. Na samą myśl o tym, co widziałem…

- Nie lękaj się, ten stan nie potrwa długo. Nim ujrzysz świt, przyzwyczaisz się, albo umrzesz.

Oczy maga rozszerzyły się.

- Ja… potrzebuję twojej pomocy… nie jestem człowiekiem wojny.

Haagen spojrzał mu twardo w twarz.

- Cóż, właśnie się nim stałeś. Pamiętaj o tym, gdy wyjdziemy z tej sali.

Polac patrzył na niego w przerażeniu.

- Nie tak miało się skończyć moje życie. Miałem…

- Gdy opuścimy tę komnatę, uderzaj we wrogów bez wahania i litości, a być może twoje życie się jeszcze nie skończy – powiedział Haagen z okrutną beznamiętnością, która jednocześnie wstrząsnęła i uspokoiła maga. – Jeśli zaś będzie inaczej, cóż… wielu lepszych od nas odeszło dzisiaj. Może ta noc jest lepsza na śmierć niż jakakolwiek inna. Może lepiej być dziś po tamtej stronie, teraz, z nimi, naprzeciw Czeluści?

Polac patrzył na niego w zdumieniu długą chwilę. Ten ogromny, groźny człowiek był ostatnią osobą, od której spodziewałby się usłyszeć takie słowa.

- Przeżyjemy – powiedział wreszcie mag - Muszę mieć tylko czas…trochę czasu. Muszę zebrać siły.

Haagen, wpatrzony w mroczne wyjście z komnaty pokiwał głową. Czuł potworne zmęczenie, a ból niezliczonych ran zaczynał budzić się na nowo do życia.

- Tak. Trochę czasu. A potem pomożesz mi wstać.



Haagen rozkaszlał się krwawo, krople jego śliny rozprysły czerwienią na policzkach pochylonego nad nim maga, który jęknął z wysiłku.

- Nie – wycharczał wojownik – Odstąp!

Ból był nie do zniesienia. Promieniował gdzieś z głębi ciała i z pleców. Dopóki nie zmieniał położenia, wydawało mu się, że nie jest z nim źle. Teraz jednak już wiedział.

Oddychał ciężko, próbując zebrać siły, aż wreszcie odezwał się z trudem.

- Posłuchaj mnie, przyjacielu… mam zgruchotane kości… kręgosłup… wnętrzności palą mnie ogniem…jest dużo gorzej, niż… niż…

Znów krwawy kaszel.

Polac patrzył na niego w przerażeniu. Kręcił przecząco głową.

- Słuchaj mnie! Musisz iść sam. Nie sądzę… nie sądzę, żeby ci się udało, lecz spróbuj. Przynajmniej zabierz ze sobą paru jeszcze…

Twarz maga wykrzywiła się w rozpaczy.

- Na mrok Czeluści! To ja cię zabiłem! To moja wina! Przysięgam, że prędzej będę cię niósł na swoich barkach, niż zostawię cię tutaj!

Haagen patrzył na niego przez chwilę w oszołomieniu. Coraz trudniej było mu skoncentrować wzrok. Wreszcie parsknął dzikim śmiechem, którego nie mógł przerwać nawet kolejny atak bolesnego kaszlu.

- Ha ha ha! Do kroćset, alez to boli! Nie rozśmieszaj mnie, głupcze! Ha ha ha ha! Jeszcze przed kilkoma chwilami… nie miałeś siły pomóc mi wstać…. a teraz… chcesz mnie nieść…ha ha ha!!!

Wojownik umilkł nagle, patrząc Polacowi prosto w oczy.

- Posłuchaj mnie uważnie… to bardzo ważne. Patrz na mnie! Słuchaj!

Mag niechętnie skinął głową, przeczuwając słowa, które za chwilę padną.

- Musisz uciekać. Tutaj wszystko zaleje Plaga, wszystko skończone. Każdy, kto pada w boju, dołącza do ich przeklętych szeregów. Zanim odejdziesz…musisz użyć swej mocy…teraz. Musisz mnie zabić i zniszczyć moje ciało. Spal je! Spal je, aby nie pozostało nic, z wyjątkiem kupki popiołu!

Polac rozejrzał się rozpaczliwie, jakby szukając pomocy, lecz ujrzał jedynie obraz zniszczenia i śmierci, którego w znacznej mierze sam był sprawcą. Ukrył twarz w dłoniach, chwytając włosy powyżej czoła i tkwił tak przez chwilę, nieruchomo, próbując zebrać myśli i znaleźć inne rozwiązanie. Nawet wtedy czuł jednak na sobie palące spojrzenie Haagena i wiedział, że musi zrobić to, o co go poproszono.

Wyprostował się, szepcząc cicho. Iskierka syknęła na jego dłoni i w ciągu kilku chwil rozrosła się do pulsującej kuli ognia rozmiarów ludzkiej głowy, skwiercząc i hucząc coraz głośniej. Mag zrobił kilka kroków wstecz, patrząc ze smutkiem na leżącego bezwładnie przy ścianie komnaty wojownika.

Ich spojrzenia spotkały się. Haagen skinął powoli głową, na jego ustach pojawił się lekki uśmiech, jakby chciał zachęcić Dalarańczyka, dodać mu odwagi.

Płomień zgasł. Twarz wojownika wykrzywił grymas wściekłości.

- Zrób to głupcze! Teraz! Zrób to parszywy tchórzu, nim nas znajdą!

- Nie! Musi być inny sposób. Znak, o którym mówiłeś!

- Przeklęty gryzipiórku! – Haagen z trudem, zesztywniałą dłonią sięgnął po sztylet, zawieszony u pasa. Kolejny atak kaszlu wstrząsnął jego potężnym ciałem - Jeśli nie masz odwagi, sam to zrobię! Przysięgnij jednak, że zniszczysz moje ciało!

- Zacze… – mag rzucił się ku niemu.

W sali zadudniły kroki ciężkich, podkutych butów wojskowych. Gdy Polac odwrócił się, ujrzał niecodzienny widok.

Wysoki, barczysty mężczyzna odziany w pełną zbroję, noszącą na sobie ślady licznych starć. Jeden naramiennik został oderwany, napierśnik wyglądał, jakby przez dzień cały ktoś rąbał go toporem. Barwy długich włosów nie dawało się niemal rozpoznać, tak były posklejane brunatną krwią. Krew znaczyła ciemnymi smugami także jego oblicze, nadając mu w świetle pochodni iście demoniczny wyraz. Przy jego pasie, obok sztyletu wisiał na łańcuchu ciężki, surowo wykonany relikwiarz oprawiony w skórę i żelazo. W dłoniach trzymał potężny młot dwuręczny, którego bijak znaczyła posoka, żółć, strzępki włosów i innych substancji, od czego magowi ponownie żołądek podszedł do gardła.

- Kim jesteście?! Komu służycie?! – krzyknął tamten mocnym głosem, unosząc dłoń i robiąc kilka kroków naprzód. Za nim pojawili się inni mężczyźni, niektórzy z nich wyglądali niemal równie przerażająco jak on.

Na dłoni Polaca zatańczyła bezkształtna bryła ciemności.

- Nie! – krzyknął Haagen. – To paladyn! Paladyn Światła!

„Paladyn Światła” – przemknęło przez głowę maga – „Wygląda raczej jak posłaniec Śmierci i Ciemności”

- Jestem Polac, zwany Bezimiennym, dyplomata, sługa ekscelencji Virdiego, ambasadora, arcymaga Dalaranu, Strażnika Fioletowej Cytadeli! – odkrzyknął. – Tu zaś leży sir Haagen, syn Lane’a, oficer gwardii miłościwego króla Terenasa, ciężko raniony!

Paladyn mierzył go uważnie wzrokiem, do czasu, aż miniaturowy portal na jego dłoni nie zasklepił się całkowicie i odłamek ciemności nie zniknął. Potem opuścił młot i zręcznym ruchem zawiesił go sobie na plecach. Kolejni zbrojni wchodzili do komnaty.

- Jestem Gottfried Gautenbach, paladyn Świętego Światła. Prowadzę tych oto ludzi do miejsca, gdzie spodziewamy się spotkać osaczonych sprzymierzeńców. Przyłączcie się do nas.

Paladyn podszedł bardzo blisko. Polac odruchowo cofnął się dwa kroki przed zakrwawioną postacią o źrenicach lśniących złotym blaskiem.

- Poselstwo Dalaranu – powiedział cicho – Jesteś członkiem Kirin Tor i adeptem Arcanum? Ty uderzyłeś w tym miejscu magią?

- Nie inaczej, panie.

- Kościół Światła nie pochwala waszych praktyk, jednak tej nocy, na Czeluść, użyj każdej cząstki mocy, jaką władasz, albowiem wróg nasz jest potężny i bezlitosny!

Nie czekając na odpowiedź, paladyn przyklęknął przed wojownikiem.

- To zaszczyt poznać cię, sir Haagen. Widzę, że godnie odpłacono ci za twą służbę królowi.

Wojownik uśmiechnął się z wysiłkiem.

- Zrobiłem wszystko co było w mojej mocy… aby odwdzięczyć się im pierwszy.

Paladyn odwzajemnił uśmiech. Dobrze wiedział, że jedynie część spoczywających na podłodze ciał powalona została potęgą magii.

- Pójdziesz z nami. Potrzebujemy twego miecza.

- Obawiam się, przyjacielu, że ja już zakończyłem swoją drogę.

Gottfried uśmiechnął się raz jeszcze i nagle jego zakrwawiona, ponura twarz okolona posklejanymi krwią kosmykami siwych włosów rozbłysła ciepłem i nadzieją.

- Czeluść musi zaczekać.

Zdjął rękawice, a jego dłonie jarzyły się złotym światłem.

„Masz swój znak, przyjacielu” – pomyślał Polac.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz