sobota, 20 marca 2010

Lordaeron upada. Rozdział czwarty: Lord Malleus.

Wyszli z kwater Zakonu w sile czterdziestu ośmiu ludzi. Paladyni, żołnierze zakonni, gwardziści, nieliczni wierni królowi żołnierze garnizonu Lordaeronu, którzy przetrwali. Niecały kwadrans później zostało ich trzynastu. Przewrót został dobrze przygotowany, zdrada zalegała w najgłębszych sanktuariach ich ojczyzny. Wystarczyło jedno słowo, jeden gest, jedno pchnięcie miecza Arthasa, a ponura machina została wprawiona w ruch.

Zamek spłynął krwią. Gwardią wstrząsnęła krótka rewolta, gdy władzę przejęli zdrajcy, a ludzi lojalnych wobec króla Terenasa wymordowano szybko i bezwzględnie. Zakapturzone postacie wtargnęły do sypialni notabli, rajców, ambasadorów, doradców, przebywających na dworze głów Wielkich Rodów. W ciągu kilku godzin dumny Lordaeron pozbawiony został swych najznamienitszych synów, jedynych ludzi, którzy byliby w stanie obronić go przez nadciągającą Plagą. Nocą miasto opanowała orgia szaleństwa. Bramy otwarto, zapłonęły niezliczone pożary, hordy żywych trupów siały terror na ulicach, nie szczędzono kobiet ni dzieci. Krew pospólstwa popłynęła rynsztokami, nie do odróżnienia od krwi szlachty.

Paladyni, którzy zdołali przetrwać pierwsze uderzenie i którzy zaufali słowom zmienionego nie do poznania po podróży do Northrendu Glaucusa Stormbearera, podjęli próbę wydostania się z zamku. Czterdziestu ośmiu uzbrojonych ludzi musiało stawić czoła koszmarowi. Dla trzydziestu pięciu, leżących w kałużach krwi, koszmar ten już się skończył.

Tego przynajmniej pragnął dla nich Valerius Malleus i pragnienie to okazało się silniejsze, niż potężne ramiona jego synów. Nie zdołali go powstrzymać, a ich gorzkim przeznaczeniem miało się okazać bezsilne obserwowanie, jak ich ojciec przeistacza się w legendę.

Lord Malleus, brodząc we krwi martwych przyjaciół i podwładnych, stanął samotnie naprzeciwko hordzie nieumarłych i zdrajców, którzy odcięli go od jego ludzi, bezskutecznie próbujących przebić się do niego. Krwawił z wielu ran jeszcze zanim zdołał dopełnić pierwszej części rytuału. Bełty z kusz przebiły zbroję, ciskane przez warlocków Plagi pociski cienia zadawały nieopisany ból ciału i duszy. Paladyn jednym, pełnym desperacji ruchem zerwał z głowy hełm i cisnął go w ciżbę wrogów. Padł na kolana przed otaczającymi go czarnymi postaciami. Jednak nie hołd składany ciemności był jego zamiarem.

Dłoń zanurzona w krwi sprawiedliwych.

Łaska spowijająca czystego paladyna.

Litania Światła.

- Ulga niewinnym - wyszeptał Valerius Malleus. Kolejne pociski przeszyły jego zmaltretowane ciało. Zachwiał się i jego głowa opadła na pierś.

- Chwała … Światłu…

Szczęk oręża zdawał się przycichać, gdy nadchodzący znikąd wicher rozwiał jego długie, siwe włosy. Paladyn, który wedle wszelkiej ludzkiej miary powinien już leżeć martwy wśród swych towarzyszy, powstał z ogromnym wysiłkiem i uniósł dłonie.

Nieumarły wojownik stojący tuż przed nim spojrzał mu prosto w oczy, spodziewając się ujrzeć to, co zwykle dostrzegał w oczach śmiertelnych. Widok, który się przed nim rozpostarł, zmroził jego martwe serce. Miecz uniósł się błyskawicznie do ciosu, chcąc odebrać wreszcie owo, jakże przerażające, życie.

Paladyn uniósł obie dłonie nad głowę, gotów do przyjęcia chłodnego pocałunku stali. Tak się jednak nie stało.

- Pożoga Czeluści! - wydostał się z gardła ostatni okrzyk w jego życiu i niesiony na skrzydłach dziwnego wichru począł okrążać echem Wielki Korytarz. Ostatnim człowiekiem, który go widział był Enneal. Zamknął oczy i począł się modlić, gdy konsekracja się dopełniała. Paladyn rozumiał, co czyni jego przyjaciel. Padli towarzysze nie mieli nigdy powstać, jako niewolnicy Cienia. Lord Malleus kładł pieczęć Światła na końcu ich koszmaru i otwierał przed nimi drogę.

Płomień w jednej chwili spowił starego sługę Światła. Nieumarły wojownik wypuścił miecz z dłoni i zawył, niczym zwierzę.

Światłość oznacza oddanie, mądrość i szacunek. Kiedy jednak wybija godzina okrucieństwa, Światłość zamienia się w Pożogę. Każdy paladyn nosi w sobie ziarno wojny. Każdy ma w sobie zemstę, która jest także narzędziem Światła. W każdej epoce przychodzi bowiem czas, gdy świat krzyczy z bólu, gdy dusze tłoczą się w bramach Wirującej Czeluści, gdy równowaga ulega zachwianiu. Wówczas bestia zrywa się z uwięzi. Zemsta staje się narzędziem. Paladyn jej naczyniem.

W każdej epoce rodzą się legendy.

Złoty ogień pomknął wzdłuż posadzki i ścian korytarza, spowijając czarne postacie swym niszczycielskim blaskiem. Nieludzkie krzyki odbiły się echem od ścian, gdzie topiące się w oczach płaskorzeźby, świadkowie dawnych wieków, spoglądały obojętnie na toczącą się bitwę. Przy takim właśnie akompaniamencie gniew Światła pochłaniał sługi Plagi. Zbroje pękały jak gliniane skorupy wrzucone do ognia. Skóra skwierczała, krew bulgotała, niczym wrząca woda, ciała topiły się jak płonące świece. Kilka sekund blasku tysiąca słońc przeciw latom ciemności nieubłaganie zapadającej nad Lordaeronem.

Trzynastu ludzi, korzystając z czasu podarowanego im przez paladyna zdołało się przebić przez szeregi sparaliżowanych przerażeniem gwardzistów Arthasa i wydostać z pułapki. Nie mogli widzieć stojącej z rozkrzyżowanymi dłońmi, spowitej płomieniami postaci lorda Malleusa, słyszeli jednak rozbrzmiewający w korytarzu śmiech, który, choć wydostawał się z płuc paladyna, nie był śmiechem człowieka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz