czwartek, 20 maja 2010

Proroctwo Mosh'aru. Rozdział czwarty: Zul'Farrak

Miasto umierało od stuleci, lecz jego agonia wciąż się przedłużała. Trwało w ponurym półżyciu, niezdolne do odzyskania dawnego splendoru, niezdolne również do ostatecznej śmierci. Murów i budowli z białego kamienia nie konserwowano od niezliczonych lat, a ostry piasek miotany wiatrem atakował je z bezmyślną, nigdy nie wygasającą zaciekłością, stopniowo zacierając ich kontury, zamieniając je w bezkształtne ruiny. Niewiele już pozostało z królestwa dumnego plemienia Piaskowej Furii. Podobnie jak wielu ich braci zza wielkiego morza, również i ich pokonał czas, sprowadzając stopniową degenerację i upadek, przerzedzając ich szeregi, osłabiając płodność ich kobiet i siłę ramion ich wojowników. Miasto wciąż jednak trwało, wciśnięte między bezkresną pustynię Tanaris i ostre skały.

Paladyni przynieśli do Zul’Farrak wojnę. Nie chcieli jej i nie pragnęli rozlewu krwi. Pustynne trolle nie były ich wrogami. Szukali jedynie pewnych przedmiotów. Dwóch starożytnych tablic, starszych – jak twierdził przerażony troll Yeh’kinya, który wybłagał ich pomoc - od Wielkiego Morza, potężniejszych od wojowników Legionu. Niezniszczalnych, gdyż nasyconych magią boga, który miał się wkrótce ponownie narodzić gdzieś w Azeroth. Jego narodziny miały być śmiercią świata, jaki znali, więc bracia Malleus pochylili się nad Libramami, zmówili swe modlitwy, i prowadzeni łaską Światła ruszyli przez pustynię, by odnaleźć trwające w przedłużającej się agonii miasto.

Przynieśli tam wojnę, lecz nie z własnej woli. Powitały ich włócznie i magia cienia, miecze i czarna moc wudu. Powitały ich tresowane bitewne bazyliszki i ich panowie, którzy nie władali wspólną mową, lecz jedynie orężem i własnym dialektem. Powitało ich palące słońce, piasek wciskający się w każdą szczelinę zbroi, pragnienie w wysuszonych ustach, wielkie jadowite skorpiony i nie mniej jadowite chrząszcze o lśniących pancerzach, sięgające dorosłemu człowiekowi do kolan.

Przynieśli tam wojnę, lecz nie toczyli jej z lekkim sercem. Większość z tych, którzy stanęli im na drodze nie zasługiwała na śmierć. Byli ofiarami wieków stopniowego upadku, despotyzmu okrutnych władców i podstępnych szamanów, ich przytępione umysły poddano mrocznym wpływom magii wudu. Mieszkańcy Zul’Farrak, bezmyślni czciciele spoczywającej w kamiennym basenie wielkiej bestii, pogrążeni w stagnacji i kanibalistycznych rytuałach, dawno zapomnieli czym są spoczywające w ich mieście dwie kamienne tablice i jak wielką posiadają moc.

Nawet sztuka wojenna plemienia Piaskowej Furii była już jedynie słabym echem dawnych tradycji podbojów i ekspansji, gdy armie trolli maszerowały przez Azeroth, budując swe wielkie imperia i kładąc podwaliny pod potężne dynastie. Bracia Malleus szybko zdali sobie sprawę, że żadne negocjacje nie odniosą skutku – mieszkańcy Zul’Farrak nie znali wspólnej mowy, a gdyby nawet tak było, nie chcieliby rozmawiać z przybyszami, których sam widok wywołał wściekłą wrogość. Tak oto synowie Valeriusa ponownie uczynili swe dusze i ciała jednością, przemieniając się za sprawą łaski siły, której służyli, w machinę Światła, która runęła ulicami i placami Zul’Farrak, niosąc spustoszenie i zagładę. Niczym wielkie, toczące się koło, miażdżące bezlitośnie każdy opór, posuwali się naprzód, pod palącym słońcem Tanaris. Ich szlak znaczyła wsiąkająca szybko w piasek krew i liczne ciała tych, którzy mieli to nieszczęście, iż ich droga przecięła się owego dnia z drogą Pięści Światła.

Upalny dzień zamienił się wreszcie niemal w jednej chwili w lodowato zimną noc. Gwiazdy pod pustynnym niebem świeciły jasno, pięknie, choć paladyni nie mieli czasu, by je podziwiać. Wschodzące księżyce i nieliczne płonące pochodnie oraz oliwne lampy oświetlały im drogę, a ich bitwa w labiryncie tuneli i placów wydawała się nie mieć końca. Wśród trolli wybuchł chaos. Brakowało im dowództwa i nie potrafili się zorganizować, atakowali małymi grupkami, a gdy paladyni rozbijali je jedna po drugiej, wielu wojowników porzucało broń i szukało bezpiecznego schronienia. Bracia Malleus pozwalali im na to, gdyż zabijanie nie było ich misją.

Szukali jedynie dwóch kamiennych tablic i mieli nadzieję opuścić to ponure, smutne miejsce przed świtem, lecz Światło chciało inaczej. Na szczycie jednej piramid natrafili na grupę uwięzionych najemników, których uwolnienie przypłacili straszliwą rzezią na schodach budowli. Bitwa trwała wiele godzin, a po jej zakończeniu, schody spływały krwią, trupy leżały w stosach, a broń ciążyła nawet w mocarnych dłoniach. Gdy ucichła wrzawa, owi podejrzani osobnicy, których uwolniono, nie tylko nie okazali wdzięczności, lecz skierowali swój oręż przeciwko paladynom.

Krew wsiąkała w piasek pod gwiazdami Tanaris. Krew wsiąkała w piasek, gdy wzeszło słońce.

Krew znaczyła każdy ich krok, choć przecież nie znajdowali uciechy w jej przelewaniu. Niektórzy nazwaliby to przekleństwem. Inni okrutnym piętnem i brzemieniem. Oni nazywali to służbą i szli naprzód. Wiedzieli, że będą podążać ową ścieżką do dnia swej ostatecznej śmierci. I znajdowali w tej myśli spokój. Znajdowali spokój tam, gdzie inni odnaleźliby jedynie przerażenie.

W południe pięciu śmiertelnie zmęczonych mężczyzn otoczonych migocącymi niczym delikatne tęcze aurami Światła opuściło Zul’Farrak. Nieśli ze sobą ciężką drewnianą skrzynię.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz