środa, 5 maja 2010

Proroctwo Mosh'aru. Rozdział pierwszy: Bitwa o Zul'Gurub, c.d.

Cios spadł na Gul Rabasha gdy troll wyłonił się zza zakrętu wąskiej uliczki. Gwardzista ze straży świątynnej ciął błyskawicznie swym krótkim, ciężkim mieczem, chcąc rozpłatać czaszkę Zabójcy Demonów. Ten jednak wygiął się płynnie do tyłu tak mocno, iż wydawało się pewne, że upadnie. Ostrze przemknęło ze świstem przed jego twarzą. Gwardzista był doświadczonym wojownikiem i próbował wykorzystać ciężar swej broni, by natychmiast wziąć ponowny zamach. Gul’Rabash jednak ruchem tak szybkim, że właściwie niewidocznym, dobył swój długi sztylet, wraził go pod odsłoniętą pachę wroga dosięgając serca i wyprostował się, odrzucając martwego trolla na bok, gotowy do kolejnego starcia.

Pomknęły ku niemu dwie ciężkie włócznie. Pierwszą odbił niemal od niechcenia własnym okutym drzewcem, przed drugą zaś uchylił się na bok, całkowicie instynktownie. Jego trolle były już obok niego, gotowe do walki. W uliczce nie mogło się zmieścić obok siebie więcej niż czterech wojowników. Przed sobą dojrzeli skupionych w gęstym szyku gwardzistów świątynnych. Ich oczy pałały żądzą krwi, gotowością do zabijania i umierania. Nie znali innego życia. Były to trolle z wielu plemion, które gwardia Atal’ai rekrutowała spośród młodocianych niewolników branych w licznych wojnach domowych. Ich rodziny mordowano, lub sprzedawano, podczas gdy ich samych poddawano surowej tresurze, najcięższej dyscyplinie i wpajano fanatyczne oddanie kapłanom. Nie było w nich słabości ani litości.

Nie mogło to jednak zrobić wrażenia na Martwej Kolumnie, której wojownicy przelewali krew demonów Legionu, pozostałych w Azeroth po Wielkiej Wojnie i Pęknięciu Świata.
Gul’Rabash ryknął przeraźliwie i cisnął swą włócznią w kierunku wrogów. Ta zaśpiewała dźwięcznie w locie, drżąc lekko, a potem uderzyła w pierś stojącego na czele gwardzistów wojownika. Ostrze przebiło kościany napierśnik, żebra, serce, wyłoniło się z pleców i wbiło się w ciało kolejnego, stojącego za nim trolla, który jęknął z bólu, nim skonał. Zanim jednak jeszcze włócznia osiągnęła swój cel i zanim przebrzmiał ryk Zabójcy Demonów, ten miał już w dłoniach zakrwawiony sztylet i miecz. Runął ku stłoczonym wrogom nie wahając się ani przez moment. Za nim, wzbijając bosymi stopami obłok kurzu, podążyła Martwa Kolumna, najeżona ostrzami włóczni i mieczy.

Dwa oddziały zderzyły się z tumultem i hukiem, krew trysnęła wysoko na bielone ściany domów. Gwardziści walczyli z bezwzględną determinacją i nawet ich krzyki agonii były stłumione wściekłością i nienawiścią. Najemnicy byli jednak bardziej zaprawieni w bojach, mieli przewagę impetu, a przede wszystkim był z nimi ich dowódca. Żywa legenda. Troll, który własnymi kłami rozpruł wnętrzności ogara Otchłani. Który wydarł czarne serce porucznikowi Legionu, skrzydlatemu Nathrezim i pożarł je na oczach swych towarzyszy, spoglądających na niego, jakby był bogiem. Który unosił miecz w geście triumfu nawet w chwili, gdy krew konającego demona spływająca mu po twarzy wypalała jego prawe oko.
Nie był bogiem. Gdy go raniono, płynęła zeń krew. Czuł też ból ran i był śmiertelny. Magia wudu nie mogła jednak uczynić mu szkody, gdyż chroniły go rzesze dusz wyrwanych wrogom i zamkniętych w fetyszach. Strach, który budził we wrogach i lojalność, jaką odczuwali jego najemnicy, sprawiły, że nawet gwardia Ata’lai nie mogła utrzymać pozycji w obliczu szaleńczego ataku Martwej Kolumny. Włócznie pękały z trzaskiem, brązowe miecze krzesały iskry, szarpały ciała wśród wrzasków i bulgotu przelewanej krwi. W tłoku i chaosie ci, którzy upadali nie mogli liczyć nawet na szybką śmierć. Wojownicy ślizgali się na wyprutych wnętrznościach, odcięte kończyny drgały konwulsyjnie. Gdy złamano już włócznie, gdy brakowało miejsca, by zadać cios mieczem, bogowie i przysięgi traciły nagle znaczenie. Nie można ich było dostrzec poprzez zakrwawione, wyłupione, zaciśnięte w agonii oczy. Wszystko stawało się proste, sprowadzając do walki twarzą twarz, kłów wbijanych w gardła, sztyletów ześlizgujących się po żebrach, lub wbijanych między nie, martwych palców zaciśniętych na stępionych ostrzach. Okrutny spektakl życia i śmierci wystawiano tak długo, aż wreszcie szyki gwardzistów pękły i zaczęli oni ginąć jeden po drugim. Nie uciekali nawet wtedy, albowiem zabito w nich pragnienie życia zbyt dawno temu, by mogli obawiać się śmierci.
Dwóch kapłanów bitewnych, których wudu okazało się bezsilne wobec wściekłego ataku Martwej Kompanii poderżnęło sobie własnoręcznie gardła, by uniknąć pośmiertnej niewoli. Gul’Rabash stanął na stosie trupów i zawył jak potępieniec, wymachując ze świstem zakrwawionym mieczem.

- Śmierć Atal’ai! – rozległo się wśród jego trolli. Krzyk zdawał się odbijać od ścian wąskich uliczek, wzlatywać w niebo i spadać z powrotem w dół, niczym drapieżny ptak.
W ogromnym mieście usłyszano ten zew. I pochwycono go.

Na południu, gdzie pierwszą krew przelali Witherbarkowie prowadzeni przez Rash’amaniego, syna Zjadacza Serc, który ryknął teraz:
- Śmierć Atal’ai! Śmierć Łupieżcy Dusz!!

Na wschodzie, gdzie do kompleksu świątynnego podążali cisi i ciężkozbrojni Zandalarczycy, którzy nie kochali wojny, lecz gdy ją toczyli, byli jak niepowstrzymany rydwan krwi i brązu.
Na północy, gdzie do boju szły trolle Ciemnej Włóczni, a wraz z nimi wygnańcy z upadającego pod ciosami Kaldorei imperium Amani, a nawet mały oddział dzikich Zul’draków z dalekiego Northrendu, także usłyszano ten złowrogi okrzyk. Stopy wojowników zadudniły żwawiej o bruk ulic Zul’Gurub. Oniemiali mieszkańcy stolicy Gurubashi byli świadkami niezwykle rzadkiego widowiska – przez ich miasto maszerowała zjednoczona armia trolli, które w innych okolicznościach prędzej dałyby się usmażyć żywcem, niż stanąć do boju ramię w ramię. Leśni Witherbarkowie o porośniętej mchem skórze obok Mossflayerów i Revantusków. Gurubashi obok Rozszczepiaczy Czaszek, Krwawych Skalpów i Strzaskanych Włóczni. Razem, ku śmierci lub zwycięstwu. Razem przeciw łakomemu bogu.

Gwardziści już nie atakowali. W pośpiechu zamknięto bramy kompleksu świątynnego, na murach pojawili się oszczepnicy i łucznicy, a także kapłani bitewni o ciemnych dłoniach i oczach. Oczekiwano na szturm. Ołtarz wciąż spływał krwią, a wycieńczeni Atal’ai zarzynali wciąż kolejnych niewolników, ścigając się z czasem. Mroczny kształt karmiony krwią, bólem i gorzkim nektarem dusz mordowanych stawał się coraz wyraźniejszy, nabierając substancji, ciężaru i mocy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz