poniedziałek, 10 maja 2010

Proroctwo Mosh'aru. Rozdział pierwszy: Bitwa o Zul'Gurub, c.d.

Walki toczyły się już na murach, u stóp schodów piramidy ofiarnej, a także pod bramą. Kapłani Hakkari rozpętali żywioł swej magii przeciwko kapłanom Atal’ai. Ciemne wiry przecinały powietrze, uwolnione z fetyszy dusze drapieżników i głodnych krwi wojowników runęły na wrogów tych, którzy je przywołali. Ci ostatni jednak, broniąc się przed atakami, stopniowo tracili kontrolę nad swoją własną magią. Narastał chaos. Niewiele było sposobów, by odróżnić sojuszników od wrogów.
Niewolnicy wciąż umierali, choć została ich ledwie garstka. Czarna obecność wciąż spijała łapczywie ich krew i pożerała ich dusze, zajmując już niemal cały obszar platformy tak, że na obrzeżach zostawało bardzo niewiele miejsca na podtrzymujących rytuał Atal’ai. Można było już rozróżnić kształt wielkiego węża i ujrzeć gorejące ogniami Otchłani oczy.
Pod bramą tłoczyła się gwardia i kapłani. Buntownicy próbowali dostać się do rygli, by wpuścić czekającą pod murami armię. Wodzowie i dowódcy tej ostatniej dali sygnał do ataku. Z tylnych szeregów zandalarskich oddziałów ruszyły rosłe trolle, ciągnąc ogromne tarany. Kapłani rozpościerali szarą zasłonę zaklęć, która przyczyniała się do dalszego rozszarpywania tkaniny materii nad Zul Gurub. Niebo ciemniało coraz bardziej.

………….

- Zobacz, czym się staliśmy – rzucił lodowatym, zmęczonym tonem zandalarski kapłan. – Nawet jeśli przetrwamy ten przeklęty dzień. Kim będziemy?

Zul’karash wpatrywał się wciąż przed siebie, przerażony i zmęczony. Zandalraczyk patrzył przez chwilę na niego, a potem przeniósł wzrok na miasto. Miasto, które choć potężne i wielkie, nosiło w sobie widoczne znamiona rozkładu i upadku. Zul’Gurub chyliło się ku upadkowi już od stuleci.

- Wszystko co mieliśmy, straciliśmy z własnej woli – powiedział gorzko. – Gurubashi stało się zbyt żarłoczne. Amani zbyt chełpliwe. Każde imperium musi upaść.

- Zbyt wiele sił sprzysięgło się przeciw nam – zaprzeczył Hakkari - Czciciele księżyców z ich magią i te nagie małpy… Legion…

- Gdybyśmy umieli się zjednoczyć, żadna z tych sił nie mogłaby nas pokonać. Czyż przed Pęknięciem Świata nie władaliśmy niemal wszystkim ziemiami? Pochłonęło nas bezmyślne okrucieństwo. Pożeraliśmy siebie nawzajem, gdy nasi bracia ginęli.

- Pożeramy swych wrogów, by okazać im szacunek i przejąć ich siłę. Nic w tym…

- Tak, kiedyś tak było. Lecz zamieniło się to w rytuały krwi. Rzezie jeńców i niewolników. Marnotrawstwo i karmienie zbyt głodnych bóstw. Zepsucie zalęgło się w czarnych sercach. Łupieżca Dusz nie jest naszym opiekunem, lecz wy, głupcy, nie rozumieliście tego. Teraz zapłacimy za to ogromną cenę.

Hakkari milczał przez chwilę, a potem odezwał się z wahaniem.

- Robiłem rzeczy straszne. Potem uczyniłem rzecz słuszną. Lecz jest to zarazem zdrada. Nie znajdę już ukojenia. Kto zaufa zdrajcy?

Zandalarczyk spojrzał ponownie na Zul’karasha.

- To prawda. Zdradziłeś w słusznej sprawie, lecz jednak zdradziłeś. A kto raz to uczynił, ten nie zostanie już obdarzony zaufaniem i nie dane mu będzie odzyskać honoru. Ja jednak wiem, jak wybawić cię od tego losu. Znam lekarstwo na twoją chorobę i uznaję, że zasłużyłeś na to, by je otrzymać.

Hakkari przechylił głowę w niedowierzaniu.

- Doprawdy?

- Tak. – powiedział Zandalarczyk, a potem odwrócił się do stojących z tyłu gwardzistów i skinął lekko dłonią.

Zul’karash chciał coś powiedzieć, lecz nie zdążył. Krew popłynęła spomiędzy warg, zabulgotała w płucach. Ciemne ostrze włóczni wyłoniło się z jego piersi, a potem cofnęło, gdy gwardzista szarpnął drzewcem w swą stronę. Nogi trolla ugięły się i upadł jak szmaciana lalka. Zandalarczyk patrzył na trupa przez chwilę, a potem zwrócił swój wzrok ponownie ku miejscu, nad którym zdawała się zapadać noc.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz