czwartek, 6 maja 2010

Proroctwo Mosh'aru. Rozdział pierwszy: Bitwa o Zul'Gurub, c.d.

Daleko stamtąd, na płaskim dachu wysokiego budynku położonego przy wschodnim murze, stała grupka trolli. Najbliżej krawędzi, zwróceni twarzami do centrum miasta znajdowali się dwaj z nich. Jeden, wysoki, o pożółkłych kłach, ubrany w pyszne szaty, był najwyraźniej zandalarskim kapłanem. Ramiona drugiego, drobniejszego, o mniej dumnej postawie, okrywał prosty, szary płaszcz. Patrzył bez słowa przed siebie, jego oczy wyrażały bezbrzeżną rozpacz.
Za nimi stało kilku ciężkozbrojnych zandalarskich wojowników o wyjątkowo postawnych sylwetkach, a także milczący niewolnicy.

Z krawędzi dachu widać było, co dzieje się pod kompleksem świątynnym. Kolejne kolumny wojsk trolli wylewały się z ulic na szeroką aleję pod murami, poza zasięgiem broni obrońców i zatrzymywały się, czekając. Ostatnia dołączyła do nich Martwa Kolumna, która stoczyła jak dotąd najcięższe walki.

Mury te nie były przystosowane do odpierania oblężeń, jednak atakujący nie mieli złudzeń – ich sforsowanie będzie kosztowało całe cebry krwi.

- Czy twoje trolle zrobią to, co zapowiedziałeś? – zapytał cicho Zandalarczyk. – Czy staną po naszej stronie?

Troll w szarym płaszczu długo nie odpowiadał, jakby zahipnotyzowany widokiem, którego był świadkiem.

- Zul’karashu? Czy możemy liczyć na twoich Hakkarich?

Wypowiedziane imię jakby go zbudziło. Zamrugał powiekami i odwrócił swe oblicze ku kapłanowi.

- Możecie na nich liczyć – rzekł łamiącym się głosem. – A potem idźcie do Otchłani.

………….

Trolle Amani powiadały, iż zdrada jest niczym niesmaczna, lecz pożywna karma, jaką żywią się raptory wojny, siodłane do bitwy. Przysłowie Gurubashi mówiło, iż hańbę zdrady przełyka się łatwo, o ile można popić ją słodkim miodem zwycięstwa. Plemiona trolli walczyły ze sobą i zdradzały się od tysięcy lat. Tym razem jednak zdrada miała posłużyć im wszystkim, uratować to, co pozostało do uratowania.

Zandalarscy dowódcy i kapłani, którzy zorganizowali ów rozpaczliwy szturm na miasto, zdawali sobie sprawę, podobnie jak tysiące zgromadzonych wojowników, iż nie zdołają przełamać oporu zamkniętych za murami fanatycznych sług Łupieżcy Dusz dostatecznie szybko, by zapobiec dopełnieniu straszliwego rytuału. Zdrajcy byli wybawieniem. W chwili, gdy pod mury kompleksu świątynnego dotarła Martwa Kolumna, wewnątrz toczyła się już bitwa. Gwardziści lojalni wobec Hakkari ruszyli przeciwko tym, którzy związali swój los z frakcją Atal’ai. Krew polała się na schodach piramidy, gdzie trwała rzeź i na murach, gdzie rzezi dopiero oczekiwano. Była to brudna, bratobójcza wojna, bez miejsca na szlachetność. Walczono bezlitośnie o każdy stopień, każdy moment, wraz z którym Cień urastał w siłę. Hakkari zrozumieli, komu służyli i jak straszliwą groźbę próbują sprowadzić na świat Atal’ai. Zapragnęli zachować swe ciała, lub chociaż swe dusze, albowiem wiedzieli, iż jeśli nie rzucą się do gardeł swym byłym braciom i nie przerwą rytuału nie ma dla nich ratunku. Nie było to łatwe. Nie było łatwe przyznać, że wszystko, czemu oddali swe życie było kłamstwem i zagładą. Dlatego znienawidzili samych siebie, a nienawidząc, rozpętali wszystkie moce, jakimi władali przeciwko tym i temu, co uosabiało ich klęskę.

………….

Dwaj trolle na dachu wciąż patrzyli przed siebie, w napięciu i milczeniu. W pewnym momencie dostrzegli czarne wstęgi przecinające niebo nad kompleksem świątynnym.

- Przechodzi! – syknął Zandalarczyk – Na krew demonów, on przechodzi!

Zul’karash milczał. Kropla krwi zalśniła na jego zagryzionej wardze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz