wtorek, 25 maja 2010

Proroctwo Mosh'aru. Rozdział siódmy: Zatopiona Świątynia.

Z nawoskowanych worków wyjęli ubrania i zbroje. Przebierali się w pośpiechu, osłaniając się nawzajem, albowiem nie wiedzieli, czy ze słabo oświetlonego tunelu niebezpieczeństwo nie nadejdzie wcześniej, niż się spodziewali. Budowla była ogromna, to mogli dostrzec już z zewnątrz. Jej większa część została zatopiona najwyraźniej bardzo dawno temu i trudno było sobie wyobrazić moc tych, którzy dokonali owego wyczynu. Podobnie jak determinację tych, którzy zdołali wznieść podobny gmach na równie niegościnnych ziemiach.

Nie szczękali zębami, choć woda była lodowata. Światło pulsowało w nich znajomą energią, dawało siłę i wolę walki. Wkrótce huknęły błogosławieństwa i błysnęły ostrza. Byli gotowi.

Starożytna świątynia boga trolli wydawała się zarazem opustoszała, jak i wypełniona nieuchwytną obecnością. Ściany i sklepienia pokrywał wilgotny osad, dźwięk spadających kropel wody wzmacniany był niepokojącym echem. Płomienie wielkich, wyższych od człowieka świec oszczędnie oświetlały ponure wnętrza, lecz paladyni z każdym swym krokiem mieli wrażenie, że mrok czai się tuz obok, że cios przyjść może w dowolnej chwili. Wszystko tu było ogromne, jakby budowniczowie na każdym kroku, z każdym kładzionym kamieniem chcieli oddać hołd mocy swego boga. Z głównego, opustoszałego hallu schody pięły się w różnych kierunkach, niektóre w dół, inne w górę. Powietrze było nieznośnie stęchłe i wilgotne zarazem. Synowie Valeriusa musieli oddychać ciężej i szybciej, niż zwykle. Wiedzieli, że to zły znak, że w takim powietrzu zmęczenie przychodzi szybko, a walka przychodzi z trudem.

Przemieszczali się ostrożnie i powoli. Gigantomania budowniczych świątyni działała na ich korzyść – mogli swobodnie poruszać się w szyku bojowym, spowici w Światło, opancerzeni tarczami, gotowi na przyjęcie każdego ciosu zadanego ostrzem, lub magią. Zastanawiali się przez chwilę, jak niesłychanego uporu i zakrojonego na dziesiątki lat wysiłku wymagało wzniesienie czegoś tak ogromnego w równie ponurym miejscu. Rozglądali się uważnie po polu bitwy, która musiała nadejść.

Wiedza, jaką dysponowali paladyni, była nieporównanie większa, niż jeszcze kilka tygodni temu. Z pomocą bibliotekarzy Ligi przestudiowali nieliczne dostępne zwoje dotyczące proroctwa Mosh’aru, znajdujące się w Wielkiej Bibliotece Ironforge. Rozmawiali z Brohanem Caskbelly, a także z byłym jeźdźcem gryfów, który towarzyszył mu w jego wyprawie, a teraz, pogrążony w pijaństwie, zaszył się w górach północnego Hinterlands, nieopodal osady Wysokich Elfów. Zasięgnęli nawet języka goblińskich archeologów. Okazało się, że jeden z nich dotarł już wcześniej do świątyni Hakkara, lecz przeżycie to było dla niego tak strasznym koszmarem, iż niewiele z niego zapamiętał.

Wyglądało na to, że cywilizowane rasy Azeroth nie posiadały zbyt wiele wiedzy na temat prastarego boga trolli, jego ocalałych sług i wybudowanej przez nie budowli. To zaś, co wiedziano, w większości odpowiadało historii, którą zrelacjonował im Yeh’kinya w Tanaris. Zachowały się także zrekonstruowane pracowicie przez krasnoludy legendy, w których opisano gniew zielonej smoczych Ysery Śniącej, potężnej pani Szmaragdowego Snu, która odkryła zamiary trolli i pogrążyła świątynię w bagnistych wodach jeziora nazwanego potem Sadzawką Łez.

Ich wyprawa zakrawała na szaleństwo, lecz czyż ich całe życie nie obfitowało w podobne czyny? Czyż Światło nie prowadziło ich poprzez mroki gęstsze jeszcze od tych, na jakie przyszło im trafić w zatopionej świątyni krwiożerczego boga?

- Czujecie zew? – spytał cicho Gravis.

Pozostali skinęli jedynie głowami. Ich nasycone Światłem ciała nigdy się nie myliły. W świątyni czekali na nich nieumarli. Wielu nieumarłych. Byli gotowi na rzeź i nie zawiedli się.

Pierwszy patrol natknął się na nich jeszcze na szerokich, krętych schodach i był zbyt zaskoczony, by uczynić cokolwiek, poza szybkim zejściem z tego świata. Zgiełk oręża pomnożyły tysiąckrotnie echa świątyni. Paladyni ujęli mocniej broń i ruszyli do przodu, ku swemu przeznaczeniu. Trafili do ogromnego, kolistego korytarza z licznymi odnogami po prawej i lewej stronie. Ściany pokrywały osobliwe, przerażające płaskorzeźby, na których uwieczniono zdeformowane, wykrzywione groteskowo w grymasach strachu i bólu twarze.

Najpierw były dziwne węże, które unosiły połowę korpusu tak, że mogły patrzeć w oczy rosłemu mężczyźnie. Pluły jadem i kąsały kłami, zdolnymi przebić kolczugę. Zdychały w parującej, duszącej, zielonej cieczy, która jeszcze bardziej utrudniała paladynom oddychanie. Po podłodze i ścianach pełzały czerwie długości męskiej nogi, lecz znacznie od niej grubsze. Bił od nich straszliwy smród gnijącego mięsa. Niektóre spadały także ze sklepienia. Nie były równie rozumne jak węże, lecz atakowały, rozdrażnione hukiem przelewanych na bestie energii pieczęci, błyskami światła i złotym blaskiem konsekracji wypalającym wszystko co żywe i nieczyste, a także to, co nieumarłe.

Wtedy nadeszli prawdziwi wrogowie. Trolle-wojownicy i trolle-kapłani, a także zmumifikowane ciała przywrócone do życia obrzędami wudu i magią Cienia. Sam widok owej armii przemierzającej szeroki korytarz po ich obu stronach mógłby śmiertelnie przerazić wielu, nawet zaprawionych w bojach mężczyzn. Nie było bowiem ucieczki, oprócz tej w zwycięstwo, lub tej w śmierć.

Paladyni jedynie czekali nieruchomo, jak przyczajona bestia, ustawieni w swym szyku bojowym, lśniący od pełgających na zbrojach, tarczach i broni ogników Światła, błyszczący zza wizjerów hełmów jasnym złotem oczu. Czekali, aż nadciągające oddziały znajdą się w zasięgu ich magii i stali. Wszystko to odbywało się w osobliwej ciszy, jakby odgrywano jakiś starożytny spektakl, dawno martwy rytuał.

Wreszcie zaczęło się. Pomknęły ku nim ze świstem ciężkie włócznie, a tuż za nimi biegiem ruszyli wojownicy, żywi i nieumarli. Z tyłu nabrzmiała ciemność. Rozległy się ciche inkantacje w niezrozumiałym dla paladynów języku. Zapulsowało im w uszach powietrze, gdy pomknęły ku nim wyrwane przez kapłanów Otchłani pociski cienia, wyprzedzając w locie smukłe kształty włóczni. Moc owych plugawych zaklęć osłabiła otaczająca paladynów aura, jednak mimo to Cień sprawiał nieopisany ból. Nadlatujące włócznie zostały odbite ustawionymi z mechaniczną precyzją i szybkością pod odpowiednim kątem trzema tarczami. Synowie Valeriusa mieli czas akurat na to, by zaczerpnąć głęboko tchu, nim dopadli ich wojownicy Atal’ai.

Zakotłowało się, jakby w stado wygłodniałych psów wrzucić garniec pełen podrobów. Gorące iskry skrzesane ostrzami trolli na tarczach paladynów zapłonęły niczym świetliki w półmroku korytarza. Było ciasno, bardzo ciasno. Paladyni zostali otoczeni w mgnieniu oka, lecz nie zdawało się to robić na nich większego wrażenia. Powietrze zapachniało palonym mięsem, gdy rozległ się huk powtórzonego pięciokrotnie Świętego Gniewu. Ciała nieumarłych wojowników rozpadały się, niczym dynie naszpikowane goblińskimi granatami. Złoty blask konsekracji pomknął po zabrudzonej szczątkami podłodze i szarych ścianach. Nie dość było tego, albowiem jednocześnie zasyczały pieczęcie, których palącymi energiami bracia Malleus posługiwali się w doskonałej harmonii. Blask, którego nie widziano tutaj jeszcze nigdy, zalał korytarz, jakby słońce wstawało w miejscu, gdzie ciemność zdawała się sprawować udzielne władanie.

Przez pierwsze chwile bitwa wyglądała, jakby wzburzona czarna fala uderzyła w niewzruszony falochron. Falochron, który został obmyty z każdej strony, lecz nie drgnął nawet. Paladyni stali w miejscu, niczym wmurowani, a impet wojowników Atal’ai rozbił się na ich tarczach. Zapanował straszny chaos, gdy huk i paląca oczy jasność bijąca od synów Valeriusa, mąciły zmysły trolli. Na ową kakofonię dźwięku i obrazu nałożył się łomot uderzających o tarcze mieczy, blask leczących zaklęć paladynów, rytmiczny jazgot egzorcyzmów, okrzyki bojowe i wrzaski bólu. Krew popłynęła obficie, trysnęła z otwieranych magią i stalą arterii, odrąbywane członki latały we wszystkich kierunkach, zmiażdżone i posiekane ciała osuwały się na ziemię. Paladyni zdawali się być wszędzie, odpierać ataki z każdego kierunku, budując makabryczny mur ze szczątków i trupów atakujących ich w szale trolli.

Stojący nieco z tyłu kapłani Atal’ai niecierpliwili się przez kilka chwil, a potem ponownie użyli swych mocy i magia Cienia poczęła kąsać jednako trolle i paladynów, albowiem w panującym w centrum starcia tłoku nie sposób było uniknąć podobnych pomyłek. Paladyni w jednej chwili pojęli, że muszą dostać się do kapłanów, gdyż w przeciwnym wypadku ciskane przez sługi Hakkara zaklęcia staną się ich zgubą.

Wrogowie na swoje nieszczęście, nie zdawali sobie bowiem sprawy, że do tej pory bestia Światła zaledwie ryknęła. Teraz wreszcie się poruszyła i nim kapłani Atal’ai to zrozumieli, było już dla nich za późno. Trolle, które rodziły się, żyły i umierały w świątyni, nigdy nie wychodząc na powietrze, nie miały dotąd do czynienia z równie potężnym i biegłym w wojennym rzemiośle przeciwnikiem. Nie pojęły na czas, iż ci, z którymi walczą, są wrogiem całkowicie odmiennym od tych nielicznych intruzów, którzy trafiali dotąd od czasu do czasu do miejsca kultu Hakkara, by nigdy go nie opuścić. Zwykle sprawy rozgrywały się szybko, wśród wrzasków bólu i strachu, a potem ołtarz spływał krwią schwytanych nieszczęśników. Tym razem jednak kto inny krzyczał i inną krew przelewano.

Paladyni przyjęli i wchłonęli w siebie cały impet wściekłego ataku, nie cofając się nawet o krok, a jedynie obracając się w niezmiennym, jakby zamrożonym szyku wokół własnej osi. Tarcze, ostrza, bijaki młotów śmigały z rozmazującą się w świetlne smugi szybkością, a pulsujące energie Światła czyniły dodatkowe spustoszenie w szeregach wrogów.

Wszystko to rozegrało się w ciągu sekund, okaleczone ciała błyskawicznie zaścieliły ciemną posadzkę, a ci, którzy przetrwali nie walczyli już w tak ciasnym szyku, jak przed momentem. Wtedy bracia Malleus ruszyli jak jeden mąż do przodu, tam, gdzie śmigały ku nim czarne pociski kapłanów Atal’ai. Dwuręczne miecze Celeresa i Nicolausa zmiotły kilku oszołomionych wojowników trolli, pozostałych trzymających się wciąż na nogach powaliły uderzenia tarcz i młotów. Trolle padały i, a ich karki pękały z chrzęstem pod ciężkimi butami bojowymi paladynów. Nie przetrwał już żaden nieumarły, z tych, których wysłano przeciwko nim. Porozrywane, popalone szczątki rozszalały żywioł Światła rozrzucił na wiele jardów w głąb obu stron korytarza. Bracia Malleus szli teraz przed siebie równym, miarowym krokiem, niczym anioł zagłady i zemsty. Ostrza ich wrogów pękały, ich kości gruchotano, ich zbroje miażdżono, przebijano i przecinano, ich krew rozlewała się coraz obfitszą strugą. Nie było sposobu, aby stalą powstrzymać tych, którzy władali potęgą czerpaną z nieznanych trollom źródeł. Choć wojownicy nie uciekali i walczyli dzielnie, ich szyki brutalnie złamano, a walczących bezładnie wybito do nogi w upartym pochodzie ku tym, którzy posługiwali się mocami Cienia, zadając najdotkliwszy ból i szkody.

Kapłani byli zbyt zdumieni tym, co rozgrywa się przed ich oczami, by zareagować na czas. Paladyni złamali całkowicie opór wroga i runęli na nich. Kilku próbowało umknąć, lecz dopadły ich miotane przez synów Valeriusa świetliste strumienie energii. Eksplodowały ze straszliwym hukiem i blaskiem przy zetknięciu z ciałami, których rozerwane fragmenty zwiększyły jeszcze i tak już nieopisany chaos.

Potem zapadła cisza. Pozorna cisza spowodowana kontrastem między hałasem bitewnym, a jego gwałtownym zamilknięciem. Wciąż bowiem słychać było jęki umierających, których bracia Malleus szybko i litościwie uwolnili od brzemienia bólu i życia. Słychać było również ciężkie oddechy paladynów, którzy upewnili się, że w widocznej części korytarza nie czają się nowi wrogowie, a potem przycupnęli czujni przy obu ścianach. Zdjęli hełmy, otarli pot z twarzy i czół, a ich dłonie rozbłysnęły światłem, gdy leczyli drobniejsze rany, których do tej pory nie dostrzegli. Przejrzeli również dokładnie broń i zbroje. Wyglądało na to, że potyczkę przetrwali właściwie bez szwanku. Echa zaleczonego bólu wciąż pulsowały w ich ciałach, które nigdy nie przyzwyczaiły się do szybkości, z jaką goją się zadawane w boju uszkodzenia tkanek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz