piątek, 28 maja 2010

Proroctwo Mosh'aru. Rozdział siódmy: Zatopiona Świątynia, c.d.

Jammal’an przemawiał. Jego oczy błyszczały, był w swoim żywiole. Mówił do swych dzieci, do tych, którzy służyli mu najwierniej, zawsze gotowi ponieść najwyższą ofiarę dla niego i dla ich mrocznego pana. Chłonął z przemożnym głodem owe spojrzenia pełne oddania i uwielbienia, pełne nadziei i podziwu dla jego wielkości. Byli mu wierni, całkowicie i bez wahania, wierni aż po kres, aż po ostatnie tchnienie i kroplę krwi.

- Tarcza upadła! – rzekł wielkim głosem – Czyż nie o tym mówi proroctwo?! Oto nadchodzą dni ostatnie, bracia! Ci, którzy niosą światłość, zasieją mrok! Czyż nie takie są słowa proroctwa?! Jeśli za naszego życia dane nam będzie zakosztować spełnienia przepowiedni, czyż moglibyśmy wyobrazić sobie większe szczęście i większy zaszczyt?!

Przez tłum przebiegł szmer, szmer ekstazy.

- Bracia! Słudzy pana naszego! Jeśli znaki są prawdziwe, dopełnimy dziś przeznaczenia, które ukazało się naszym przodkom. Dawni Atal’ai patrzą na nas z dumą, bracia! Naszym losem jest śmierć! Tak, jeśli ci, którzy nadchodzą są tymi, o których mówi proroctwo, staniemy z nimi do bitwy i nasza krew zostanie tu przelana. Zgładzą nas co do jednego. Walczcie jednak bez litości, albowiem jeśli zdołamy ich powstrzymać, nie mają w sobie dość mocy, by pokonać smocze bękarty strzegące Komnaty Przywołań! Jedynie na naszych kościach dopełnić się może proroctwo, dla którego zbudowano tę świątynię, kamień po kamieniu! Walczcie do ostatniego uderzenia serca, umierajcie z uśmiechem na ustach, albowiem śmierć nasza nie będzie końcem, lecz początkiem. Głupcy zaniosą światu ciemność, a z ciemności na powrót powstaniemy! Hakkar! Hakkar!

W Sali zakotłowało się. Trolle wydobyły broń i zawyły wściekle.

- Krew dla Hakkara!! Rzeź dla Hakkara!

……………….

- Dragonkiny – wyszeptał Delenitor, wychylając ostrożnie się za załom korytarza na szczycie kręconych schodów, którymi zdawali się wspinać całe wieki. – Całe mrowie.

- Strzegą świątyni…. – mruknął Inquisitio, potrząsając w namyśle głową – Strzegą jej… przed kim…

- Pilnują, by nikt nie dostał się do środka – rzekł Nicolaus.

- Lub raczej, by nic nie wydostało się na zewnątrz – niespodziewanie nie zgodził się z bliźniakiem Celeres.

- Tak czy inaczej, nie zawrócimy, skoro doszliśmy aż tutaj – po ciężkiej, płytowej zbroi Gravisa spłynęła z sykiem złota obręcz pieczęci.

„Módlmy się tylko” – przemknęło mu niespodziewanie przez głowę, co napełniło go niepokojem – „By nasza obecność tutaj nie była wielkim błędem”.

Ruszyli spokojnym krokiem naprzeciw dragonkinom, które zdawały się równie spokojnie czekać na ich przybycie…

………………….

W Komnacie Przywołań czarna obecność poruszyła się. Płonący bezustannie od tysięcy lat ogień zamigotał niecierpliwie. Ten, który pożera dusze śmiertelnych, spoczywał zawieszony pomiędzy światami. Wściekłość i nienawiść buzowała w nim iście boskim pożarem. Był niewolnikiem tego miejsca od dawna, od chwili gdy Aspekt zwany Yserą przeniknął plany tych, którzy mu służyli i wysłał swe potomstwo, by zatopili jego Świątynię, uwięzili jego sługi i zwabili go na granicę światów, by nigdy nie mógł się z niej wydostać.

Jego dzień jednak nadszedł. Wiedział to, czuł to, czuł zbliżającą się wolność. Krzyknąłby triumfalnie, jego krzyk rozsadziłby przeklęte czaszki smoków, lecz przecież nie miał ust. Jeszcze ich nie miał…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz