wtorek, 11 maja 2010

Proroctwo Mosh'aru. Rozdział pierwszy: Bitwa o Zul'Gurub, c.d.

Dwa rygle zdjęto wśród rzezi, świstu ostrzy, ryku wichru, otchłannego wrzasku głodnych krwi dusz, rozszarpujących swe zdobycze. Nikt już nie kontrolował wściekłych duchów, które roztrzaskały bariery i zwracały się jednako przeciw swym dawnym panom, jak i ich wrogom. Trzeci, ostatni rygiel pękł od uderzeń taranów, przy których kolejne trolle ginęły od ciskanych z góry oszczepów, od strzał i magii. Stłoczone przy bramie oddziały naparły na ciężkie skrzydła, a potem runęły z łoskotem przed siebie, stąpając po trupach swych towarzyszy, zabijając wszystkich, którzy stanęli im na drodze. Zbrojni wlewali się do wnętrza kompleksu świątynnego niczym ocean przerywający dziecinną tamę z piasku. Wraz z nimi szli kapłani, których magia zwiększyła jeszcze panujące szaleństwo. Skrwawione upiory były wszędzie, to niknąc, to się pojawiając, atakując w nieoczekiwanych miejscach z morderczą szybkością. Wyładowywały swą tłumioną dotąd wściekłość na wszystkim, co znalazło się w zasięgu ich martwego wzroku, a czarna mgła zasnuła całunem kompleks świątynny i poczęła pełznąć poza jego mury. Wicher, jaki się zerwał, szarpał wojownikami, jak laleczkami wudu, miniaturowe tornada wyrywały postawnych trolli z szyków i ciskały nimi o ściany i dachy, łamiąc kości i kręgosłupy, gruchocząc pancerze i czaszki. Siła owej pozbawionej już jakiejkolwiek kontroli magii była tak potężna, iż ogromne kamienie, z których pobudowano budynki w tej części Zul Gurub, latały w powietrzu, niczym pociski ciskane przez katapulty.

Tym z walczących, którzy wciąż żyli, zdało się, iż ciśnięto ich na samo dno Otchłani. Niewiele widzieli w zapadającym mroku. Zabijały ich rozwścieczone dusze drapieżników i trolli, strzały i ostrza, miażdżyły spadające kamienie. Wiele oddziałów poszło w rozsypkę, walczono na oślep, sojusznicy zabijali sojuszników, niektórzy próbowali uciekać, lecz niewielu się to udało.

Martwa Kolumna parła niewzruszenie naprzód, ku piramidzie, której zarys stawał się coraz mniej wyraźny na tle ciemniejącego nieba. Ich kapłani milczeli, obawiając się, iż nie zdołają w tym miejscu zapanować nad swoją magią, jednak potężne fetysze wojowników chroniły ich przed zemstą martwych. Żywi zaś padali pod ich ciosami, niczym łany zboża, albowiem chaotyczne ataki nawet liczniejszych przeciwników nie mogły zaszkodzić zdyscyplinowanym, zbitym w szyku bojowym trollom. Szli przed siebie, mrużąc oczy, tupiąc głośno w jednym rytmie i pomrukując swoją bojową pieśń.

Mroczny kształt niemal zakończył już swą podróż i dokonał Wcielenia. Wrota niemal się zatrzasnęły. Choć krew niewolników przestała płynąć, teraz płynęła ku niemu posoka walczących na szczycie piramidy gwardzistów i wojowników. Atal’ai nie wznosili już swych modłów, lecz ruszyli do walki, gdyż wiedzieli, iż jeśli zdołają powstrzymać intruzów przez kilka dodatkowych minut, ich pan zapewni im triumfalne zwycięstwo. Jedynie porozmieszczane na obrzeżach platformy pochodnie buchały wciąż płomieniami, wyginając się dziwnie i skwiercząc.
Czarny całun rozrastał się nad miastem. Budynki waliły się pod ciosami coraz liczniejszych dusz, zerwanych z uwięzi martwych już kapłanów. Zul’Gurub ogarniało szaleństwo.

Najemnicy posuwali się schodami bardzo powoli, brodząc we krwi, ślizgając się na szczątkach, zabijając, szarpani magią zdesperowanych Atal’ai. Gdy dotarli wreszcie na szczyt, została ich garstka. Łupieżca Dusz był niemal całkowicie po tej stronie, a jego gorejące oczy spojrzały prosto w jedyne oko Gul’Rabasha. Troll skrzywił się tylko i ryknął tak głośno, iż jego głos przedarł się nawet przez wycie wichury.

- Śmierć! Śmierć Hakkarowi!

- Śmierć Hakkarowi! – odkrzyknęli jego pozostali przy życiu kompani.

Bóg patrzył na nich z bezbrzeżną pogardą, a potem uderzył. Choć jego moc w tym miejscu była wciąż bardzo ograniczona, choć nie przebył jeszcze całej drogi, żaden śmiertelnik nie mógł się przecież z nim mierzyć.

Troll patrzył przez moment, jak sunie ku niemu fala śmierci. Potem zerwał z szyi wielki czarny szpon, wychrypiał imię w przeklętym języku Legionu i cisnął go przed siebie. W chwili, gdy w Martwą Kolumnę uderzyła czarna fala zagłady, zabijając ich wszystkich, z ciemności zrodziła się ciemność jeszcze głębsza. Ogłuszający szum zagrzmiał w samym sercu śmierci, gdyż umierający Gul’Rabash uwolnił duszę Nathrezima.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz